lis 28 2018

Czakra serca – teleport do innego wymiaru siebie

Chodzę jak każdy z nas po różnych wymiarach istnienia, nie wszystkie pamiętam ale te, które przenikają do mojej świadomości  zostają jako lekcja potrzebna dla ziemskiego ‘ja’ do przerobienia jakiejś wewnętrznej postawy, ulepszenia mego życia, uświadomienia mi czegoś istotnego, pozostają jak ścieżka oświetlona blaskiem wyryta w ciemności, którą można ale nie koniecznie decydujemy się iść…

Piękne w naszej czakrze serca i jej możliwościach jest to, że jeśli nie pozwolimy jej się skurczyć, skarleć moralnie i zamknąć z obawy przed zranieniem, bólem, stanowi ona swoisty portal do każdego wymiaru, świata naszego ja, drogę ucieczki z najgorszej czarnej d…, dziury :).

Serce to najpiękniejszy wymiar, im bardziej światły tym bardziej nie dotyczy nas to co zagraża. Ludzie myślą, że najlepszą formą obrony jest atak, chodząc w różnych rzeczywistościach widać jak uciekamy, walczymy, boimy się, wymyślamy przeróżne formy pokonania, zaatakowania tego co czujemy że nam zagraża, lub chce skrzywdzić. Jeżeli czujemy coś, że zagraża lub chce skrzywdzić, widzimy to i angażujemy swoją energię w ten wymiar, już w pewnym sensie przybliżamy to do siebie, gdy się boimy też wydatkujemy swoją energię na podtrzymanie tej rzeczywistości, natomiast gdy kombinujemy jak się przed czymś obronić, już wdrażamy zaawansowane energię-czyli budujemy strategię i wydatkujemy energię na stworzenie fortyfikacji obronnych przed czymś. I choćbyśmy nie wiem jak się starali udoskonalać nasze strategie obronne, naszą broń i metody walki, zawsze znajdzie się ktoś po drugiej stronie kto też będzie czynić postępy równomierne do naszych starań, to trochę jak walka na ringu, nie sposób pokonać w każdej chwili każdego, zawsze znajdzie się ktoś silniejszy… I nie jest prawdą, że najlepszą obroną jest atak, najlepszą obroną jest zobaczenie, że nie ma potrzeby dla ataku, że nie jesteś tu uwikłany, że nie zależy ci na oddaniu, na ripoście, na odwecie, na pokazaniu swojej siły lub przewagi, na wykazaniu się. Gdy ci przestaje zależeć na udowadnianiu czegokolwiek, na własnym poczuciu krzywdy, uwalniasz się i przestajesz być widocznym na tym palnie, w tej sferze. To trudne…to jak pozostać obserwatorem, lub utwierdzić się, ugruntować, zakorzenić w prawdzie nie do zniszczenia, że twoje prawdziwe ja nie z tego świata jest i nic go zniszczyć nie może bo tam gdzie Ty w prawdzie jesteś nic z tego nie ma, zatem nic dosięgnąć cię nie może, bo tam nie istnieje, a ty wiecznie istniejesz i istnieć będziesz w swoim prawdziwym JA… Jakkolwiek trudne jest to do pojęcia, tylko poprzez dostrojenie się do słów w tym przekazie można pojąc o czym mówię.

Dziś gdziekolwiek się nie wychodzi wszędzie forma niematerialna ma wrażenie, że czyha na nią mnóstwo zagrożeń, bytów, energii które chcą ja uwięzić, wykorzystać, zastraszyć… To wymiar, przez który każdy z nas musi przejść zwycięsko w sobie samym, poprzez uświadomienie, także tu fizycznie jako ja, wartości jaką stanowi właśnie ten portal zwany sercem- miłością. W większości nie umiemy wydobyć z siebie takiej jakości miłości by ogarnąć nią i przetransformować otoczenie, które wydaje się nam groźne, straszne, odpychające… Nie znaczy to jednak, że nie jest to nasz cel, i nasze dziedzictwo, nasza tożsamość. Każdy z nas to ma ale  jesteśmy na różnym stopniu etapie podróży w poznaniu siebie w oceanie wszechświata. I tak duża większość dusz stanie z boku obserwując stworzenie, które odbiera jako zagrożenie, siłę, to troszkę jak zobaczyć bestię, która może cię ugryźć, zagryźć, skrzywdzić…pewnie tak czuje się człowiek gdy staje w dżungli naprzeciw drapieżnika… I teraz pytanie brzmi, czy gdybym się nie lękał to to by chciało mnie skrzywdzić, zaatakować i na ile już z góry narzucam sobie postawę ofiary poprzez swój brak pojmowania i własną reakcję. Nie da się zmusić każdego od razu do przeskoczenia przepaści bez lęku, to też małymi krokami przeskakujemy najpierw mniejsze odległości w świadomości żeby w końcu dać radę zrobić ten skok wiary. Ten portal serca to wielka moc, nie służy jedynie do ucieczki ale też do uzdrowienia przez duże U. To moc przekształcania rzeczywistości, coś co można nazwać mianem cudu w naszym wymiarze. Tak więc podczas gdy większość ucieka, przemyka, chowa się, w ostateczności walczy z napotkanym odpychającym tworem, stworzeniem, człowiek żyjący wyższą jaźnią z niezamkniętą czakrą serca- (chodzi mi tu o bezwarunkowe wpuszczanie, bez oceniania i przyklejania etykietek w stylu zły straszny itp.) jest wstanie podejść do tego stworzenia, objąć i przytulić, nawet najobrzydliwszą kreaturę i zobaczyć w niej nie zagrożenie ale cierpienie. Współczucie dla tego co jest za maską okrucieństwa ujawnia krzywdę, ujawnia twórców tego tworu…ujawnia powinność…prawdę. Najlepszym porównaniem może być to, jak w dawnych czasach traktowano dziecko, gdy urodziło się bardzo ułomne, powykręcane, uznawano je za pomiot diabła i często wyrzucano, skazywano na śmierć, a kto wówczas z tamtą świadomością był wstanie wziąć tę małą istotkę i przytulić do serca jak stworzenie powstałe z ułomnych energii ludzkości, powstałe by dać szansę coś uzdrowić?

Gdy widzi się miłość z jaką niektóre jednostki z przepiękną czakrą serca są wstanie ogarnąć ułomną istotę, utulić żal, nakarmić, zaspokoić jej pragnienie miłości i zarazić swoim wybaczeniem, wówczas widać jak cud staje się na oczach ludzkich czymś namacalnym. Widać żywą transformację rzeczywistości- coś co zagrażało, było brzydkie, ułomne, nabiera innej jakości, budzi zdumienie gapiów nie pojmujących przemiany, cudu, gdyż sami nie są wstanie wydobyć z siebie takiej miłości która odmienia świadomość i uwalnia z więzów, nadaje inny wymiar istnienia. I tak to co było polującym dzikim drapieżnikiem w dżungli staje się pełnym godności stworzeniem które nie musi już zagrażać bo nie narzucamy mu tej roli lub nie angażujemy się w energetyczne podtrzymywanie takiej wizji z jakiej został ulepiony. To trudne, szczególnie gdy żyjemy zaangażowani w jakąś rzeczywistość i nie potrafimy w trybie codziennego funkcjonowania odłączyć siebie od niej by ujrzeć siebie wielowymiarowo, ze źródłem bynajmniej nie w ciele.

Czasem gdy zapętlimy się w jakiejś rzeczywistości i tzw. czujemy, że utknęliśmy lub czujemy się jak ktoś kto walczy z wiatrakami, warto się zastanowić czy to co robię jest tego warte, ma sens – nie w znaczeniu jakie my nadajemy tym słowom, dziś tak wiele słów spłycono…. Ale w prawdziwym znaczeniu, czy warto wycieńczać się dla życia w przejściu, w półśrodku, w pół-odczuwaniu, w pół-kochaniu, w pół-dawaniu itp. Czy ma sens cokolwiek innego niż budowanie prawdziwego połączenia poprzez czakrę serca. I nie mówię tu bynajmniej o namiętności, seksie czy emocjach, które szybciej buzują poniżej poziomu czakry serca… Mówię tu o prawdziwym połączeniu- szacunku, zrozumieniu wartości jaką stanowi każda jedna dusza, o daniu komuś tyle ile sam bym chciał otrzymać nawet jeśli wydaje się to niemożliwe – także w opcji uczciwości i prawości… Dziś wszyscy skupiają się na wymiarze- chcę, należy mi się, tylko tyle z tego da się wykrzesać, na funkcjonowaniu często też w schemacie bylejakości, bez wiary w ruszenie tego co tak już zasiedziałe, że jedyne co zostaje to podtrzymywanie śpiączki przy życiu za pomocą kroplówki. W ten sposób czynimy siebie i drugiego człowieka więźniem naszego umysłu, jeśli ty nie dasz swojej wiary to kto ją da? Jeśli ty uznasz ,że nie warto ci się starać o jakość twojego życia, to kto uzna że warto? Jeśli choć nie zawołasz do góry  – Boże nie wierzę już w nic, pomóż mi…. To jak może przyjść to czego nie chcesz wpuścić…

Tak rozumiem, że otwieranie czakry serca jest bolesne, ale nie ryzykowne, bo nawet jeśli boli jak cholera i wierzysz w ten ból i w to, że poniosłeś porażkę to nie widzisz jednocześnie korzyści, bo zawsze, ale to zawsze wraz z otwarciem swego serca otrzymujesz dużo więcej  niż by się można było spodziewać, to jest zawsze wykroczenie poza ograniczenia umysłu, słupki graniczne rzeczywistości, którą stworzyłeś… To jedyny ratunek, bo umysł sam w sobie widzi, szkoli się, ewoluuje, ale bez miłości nie przeskoczy tam, gdzie to co niepojęte się urzeczywistnia w przebaczeniu, i wierze. A gdy zdamy sobie sprawę, że w nic pomniejszego w  sobie nie warto inwestować i tracić na półśrodki podtrzymania stanu śpiączki swojej energii, że tylko buntujemy się przed kolejnym krokiem, przed wyciągnięciem ręki do niego jej, bo myślimy w opcji targu, wówczas zaczynamy zmieniać siebie i przekształcać naszą rzeczywistość. Ale gdy zobaczycie, że to do siebie wyciągacie dłoń to zrozumiecie, że choćby miało mnie to kosztować ból, strach, cierpienie, to nie jest to tym czym się wydaje, bo nie poniża mnie ani nie ograbia z własności żadna forma opcja dawania miłości. To nie poniżenie to wywyższenie, masz i dajesz, a to że masz zostało ci dane byś miał radość z dawania, z dzielenia siebie, genialna miłość mogła tylko obmyślić ten plan.

Niestety nasze nastawione na samoobronę przed zagrożeniem serca, nie bardzo potrafią zdobyć się na cud otwarcia się na bezwarunkową miłość do wszystkich stworzeń, istot. Ten stan wydzielania odbiera nam moc i obniża tłamszą niejako w wibracje strachu, które zamykają duchowy wzrok na to kim jesteśmy dla siebie nawzajem i kim jesteśmy w prawdzie. Gdybyśmy tyle starania włożyli w pracę nad naszą czakrą serca, miłością, dobrocią co wkładamy w budowanie naszej mocy, siły, nadymanie się swoją wielkością i mocami pokonania, uczynienia czegoś większego niż inni, nasza świadomość już dawno przeskoczyłaby wymiar jaki sami sobie stworzyliśmy, będący swego rodzaju piekłem opartym na walce, siłowaniu się, zagrożeniu, rywalizacji, odseparowaniu…

Za każdym razem gdy widzę coś co mnie wyrywa z tego koszmaru jaki podtrzymujemy, dziwię się jakie to proste, wystarczy tylko odrobina współczucia i nieoddzielania tego co widzę od siebie na zasadzie potencjalnej wrogości, podejrzliwości…tylko tyle i aż tyle… Tyle dziś fortyfikacji wznieśliśmy, że trudno zobaczyć jak się można wydostać bo każdy skupiony jest na ataku i obronie, na oddzieleniu, odgraniczaniu, na ego….   Gdy słyszymy dziś słowo- bezinteresowny to w środku myślimy, że to słowo nie funkcjonujące, jakiś  żart… A gdy pytamy czy znasz choć jedną osobę w swoim życiu, która cię kocha takim jakim jesteś, dorosłą osobę  (nie mówię tu o relacji matka- dziecko, bo taka powinna być każda relacja matka dziecko) to odpowiedzi często budzą zastanowienie…

Czakra serca to klucz do wyzwolenia, to portal w inne wymiary, to brama do Boga, to drzwi do prawdy o nas, to perła ukryta w muszli na dnie oceanu, to w końcu alternatywa, która wytrąca broń i pokazuje bezużyteczność obrony i ataku…. To uwolnienie od ciągłego lęku i poczucia zagrożenia bytu. Warto żyć miłością i starać się przekraczać własne granice w jej tzw. wydzielaniu, to jedyny ratunek dla ludzi.

Magdalena

 

 

 

Brak komentarzy