maj 10 2018

Programy stare i nowe i jak przez nie oglądam swój świat. Czyli czy jestem szczęśliwa z tym co mam czy nie i jak to zmienić?

Odbieramy własne doświadczenia poprzez pryzmat wewnętrznych programów, kodów, wartości moralnych, etyki, tego co uważamy za dobre a co złe. Każdy z nas ma taki mini świat wartości a w nim poukładane na kategorie i podkategorie półeczki z różnymi doświadczeniami zaszufladkowanymi jako bardzo złe, okrutne, nie należy, albo dobre, właściwe itp. Jeśli czuję się nieszczęśliwa w obecnym teraz to muszę sobie zadać pytanie co z moim programem filtrem, z moi odbiorem rzeczywistości jest nie tak. Takie samopoczucie zwykle jest oznaką, że nadchodzi próba dla obecnego systemu wartości-programu według którego reaguję na innych w życiu i pod tę reakcję ustawiam wszystko. To czas przewartościowania czegoś w sobie na podstawie aktualnych wydarzeń, służącym nam za pomoc w dojrzeniu tego co się dla nas już nie sprawdza, nie działa jako czynnik rozwoju, ewolucji, nie współgra dłużej z naszym ja. I jest to na pewno wyzwanie nie zbyt łatwe bo wymaga porządków wewnętrznych i chęci dostrzeżenia i  pozbycia się tego co zalega i tworzy zator, albo zatrzymuje nas w pozycji poczucia krzywdy. Opcje są dwie, albo program ulegnie zmianie albo się wzmocni. Na przykład czy ważniejsza dla mnie jest nowa miłość czy stara, , czy moje szczęście z kimś innym znaczy szczęście dzieci …czy rozwód to zawsze zło, czy może zależy od momentu, czy w ogóle jest sens ciągnąć związek na siłę by nie ranić innych, a może najważniejsze jest dobro rodziny jako całości i co ja przez to rozumiem?

Wyobraźmy sobie związek z dziećmi już dorosłymi, gdzie dwoje ludzi żyje obok siebie z wygody, przyzwyczajenia (skądinąd nie jest to rzadkość w świecie, gdy posłucha się przyjaciół znajomych), bo łatwiej, bo późno już na zmiany… Czasem jednak te zmiany same się pojawiają niejako ‘niezapraszane’ (choć nie jest to prawdą do końca bo skryte pragnienia są już kreacją- o tym napisze jeszcze szerzej następnym razem) , raptem przychodzi ktoś do jednej z tych osób, kto sprawia że życie nabiera innego wymiaru. Co wybrać? Cała masa wątpliwości i pytań…. O partnera, o swoją przyszłość, o krzywdę wyrządzoną temu kogo się zostawia, o efekt na rodzinę itp. I tu wiele zależy od naszych tzw. doradców i od naszego najgłębszego kodu moralnego. Ja jestem zdania, że taką decyzję należy podejmować podłóg swoich wewnętrznych prawd, bo inaczej się nie da, i tu pojawia się jeszcze jeden aspekt, nikt za nas nie podejmie decyzji ale może podpowiedzieć… i też zawsze przez swój kod, oprogramowanie, to jak z tarotem gdzie wróżbita i jego świadomość jest filtrem dla kart.

Ja, jak każdy mam też swoje oprogramowanie, które mocno chroni rodzinę, a raczej dzieci…i przez ten aspekt często filtruję życie. Inna kwestia, że ten kto ma otrzymać poradę poprzez taki a nie inny filtr trafi na taką a nie inną osobę-świadomość. Kto inny będzie filtrował przez inny pryzmat i zobaczcie obie osoby doradzające podejmą właściwą decyzję poprzez ich system ochronny, dobra-zła. Jeden zostanie ze względu na dzieci, a drugi odejdzie ze względu też na dzieci, bo dla jednego zostanie oznacza przekazanie dziecku niewłaściwego wzorca zachowania – np. poddania się, zgody na bylejakość, a dla drugiego odejście będzie przekazaniem błędnego wzorca rozpadu, i też poddania się w drodze do własnego szczęścia…  Ta sama sytuacja a inne wzorce, inne decyzje- obie słuszne jeżeli podjęte w szczerość z własnym przekonaniem, według tego co uważam za najwyższe dobro …uwaga nie tylko dla siebie ale też dla tych, których mam obowiązek nadrzędny chronić w życiu, którzy są ode mnie zależni, są integralną częścią mego życia. Bo nigdy nie jesteśmy sami, więc nigdy nie jest to decyzja co ja chcę i jak to zmieni moje życie, ale jak odmieni to życie, tych których kocham, którzy liczą na mnie, którzy ze mną podjęli tę podróż na początku.

Mało kto z nas też postrzega, że na początku sam wybrał z kim się tu spotka, na jakich zasadach i po co, wiele osób szczególnie będących w kropce życiowej, odczuwających lęk przed życiem, niechęć do bycia tu, dziwi się gdy się im mówi, że na jakimś poziomie bardzo chcieli tutaj być i widzieli tego głęboki sens i zasadność i że ich dusza zgodziła się na pobyt tutaj a w dużej mierze większość czekała z wielką niecierpliwością i radością na te doświadczenia.. Cha! tylko z góry wszystko wydawało się prostsze, czas też odbierany był inaczej, nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy swoim własnym wyborem tutaj i że planowaliśmy tę podróż. Gdy ludzie to sobie uświadamiają, od razu znika poczucie pokrzywdzenia i nieszczęścia, no bo jeśli to był mój wybór od początku, to znaczy, że wszystko nabiera sensu, wyższego, że nadal jestem we właściwej grze, i nadal mogę wiele, zdziałać, że wszystko można na dobre wykuć, przemianować jeszcze, wynieść pożytek dla siebie swojej duszy. Nawet jeśli jesteśmy na trudnym odcinku,  przeżywamy trudne przejście, doświadczenia, to rzekłabym że wówczas nasze szanse na przemianę, bonus duchowy wzrastają. Ponieważ tak to już jest, że trzymaniem się za rączki, siedzeniem na kanapie i patrzeniem sobie głęboko w oczy choć to piękny scenariusz, nie weryfikujemy programów, kodów, etyki, postaw życiowych. Owszem zdarza się, że ludzie dobierają się w pary gdzie pod względem partnerskim niewiele jest do wspólnego przerobienia lub zgoła nic ale wówczas mają inną misję, w której z reguły są bardziej dla świata dla innych ludzi niż dla siebie nawzajem, jak np. lekarz, terapeuta, uzdrowiciel, przewodnik duchowy, kapłan, itp. Wówczas druga osoba podtrzymuje jedną lub siebie nawzajem w pięknej misji dla innych bo swoje programy partnerskie mają już zgrane. Lecz takich związków nie jest aż tak wiele, większość z nas jednak doświadcza bycia życia z drugą osobą tutaj na zasadzie lustra- gdzie nasi najbliżsi, partner jest najlepszym lustrem, pomocą, projektorem tego co mamy akurat do przerobienia w sobie.

Często też uruchamia się w nas najprostszy mechanizm ego, czuję się źle, jestem niezadowolony, nieszczęśliwy, czas na zmianę…. I rzadko kiedy myślimy, że może po to tu się spotkaliśmy żeby razem ale każde z osobna w tym układzie przerobić swoje cechy, czasem mur okazuje się za wysoki do przeskoczenia a czasem rzeczywiście tym zwycięstwem jest siła odejścia i rozpoczęcia czegoś od nowa z kimś innym. Przestroga jest tutaj jedna, często ludzie trafiają z deszczu pod rynnę, gdy pewien nie przerobiony program wzmacnia się tylko i ciągnie za daną osobą w nowy związek (choć może się przejawiać w inny sposób ale dotyczyć jednego aspektu naszej osobowości), wtedy zmiana jest bardziej ucieczką w ślepy zaułek niż rzeczywiście postępem.

W dużej mierze jest też tak, że naszą największą słabością jest nieumiejętność odnalezienia sensu i celu życia w jednym związku trwającym przez długie lata u boku jednej i tej samej osoby, którą znamy jak własną kieszeń, która często nas nie potrafi już niczym zaskoczyć, i która męczy przewidywalnością a także swoimi przyzwyczajeniami, nawykami, przekonaniami… To chyba najpiękniejsza nauka- długie małżeństwo, które po latach potrafi spojrzeć wstecz na swoje życie i zobaczyć głębię i bogactwo wspólnych doświadczeń i być za nie wdzięcznym i odczuwać swego rodzaju satysfakcję, że się wytrwało z sobą samym przy jednym człowieku pomimo oporów własnych jednakże. Bo zawsze jest to opór własny przeciwko jakiemuś wzorcowi w kimś- w sobie… I każdy jeden rok, każda sytuacja przynosi nowe lekcje do doświadczenia, do akceptacji, do zrozumienia, do przełamania w sobie, czasem opór tak sztywnieje że skorupa pęka a my mówimy dość a czasem warstwa po warstwie jak wino przemienia się i dojrzewa dając piękny bukiet, cenny, dojrzały.  Uczymy się też coraz bardziej nie posiadać człowieka na własność ale rozumieć jego potrzebę kreacji we własnej przestrzeni a zatem i wolność… W zasadzie związki po latach mają te niezaprzeczalne plusy, że pozwalają na swobodną realizację własnego potencjału partnerowi- to swoista i piękna wymiana. Nawet pozornie niespójne małżeństwa, relacje, gdzie dwoje partnerów wydaje się nie pasować do siebie lub nie mieć ze sobą nic wspólnego, potrafią stworzyć idealny duet tutaj do współpracy w grze zwanej życiem i spełniać się doskonale na zasadzie uzupełniania tego co drugiej stronie brak. Cieszyć się z tego że druga strona ma inne zainteresowania, bo ktoś lubi i potrzebuje, spędza wiele czasu na rzeźbieniu we własnej pracowni, albo jest wojskowym, który pół życia spędza poza domem ale potrzebuje przystani w postaci domu i rodziny. Nigdy nie warto oceniać czyjegoś związku i na ile jest dobry dla kogoś, bo może być idealny na teraz, na za 10 lat, i na za 20 lub na całe życie….ale pod warunkiem, że podejmiemy się wyzwania, i że zobaczymy w tym pewnego rodzaju sukces, sens i będzie dla nas motywacją coś co możemy dla swojego życia dzięki temu uzyskać także w wersji duchowej…. A duchowe zawsze ceni sobie stare wino, dojrzałe, hmmm duchowe też nigdy nie pojawia się by zdeptać czy zniszczyć czyjeś serce, rozbić rodzinę, czy dojść po tzw. trupach do celu- warto o tym pomyśleć…

Osobiście jestem bardzo wdzięczna za spotkanych nauczycieli na mojej drodze, którzy powtarzali, że nigdy nie wolno układać sobie życia wisząc niejako na kimś jako na jedynej realizacji życiowej. Innymi słowy partner ma być partnerem, a nie na nim mamy oprzeć całość swoich marzeń i celów, nie pojmując własnych zainteresowań, celów, marzeń, nie starając się poznać własnej istoty…. Ponieważ gdy ta osoba znajdzie coś dla siebie w czym chce się realizować bez nas, obok nas, to pojawi się olbrzymi problem, gdy odkryjemy, że bez niej nie wiem kim jestem i jak mam żyć. To trochę jak w tym filmie ‘Uciekając panna młoda’ z Julią Roberts, gdzie okazuje się że kobieta jest z każdy swoim partnerem dokładnie taka jak on, dopasowuje się tak, że zatraca swoją tożsamość, stając się tym kim na dany czas on chce żeby ona była. Ciekawe jak można się bać poznać samego siebie, a u niektórych to mechanizm obronny- lęk przed samotnością,  odrzuceniem gdy ujawnię swoje prawdziwe ja- co jeśli nikt mnie nie pokocha? Oczywiście ludzie z czasem dopasowują się do siebie i nabierają własnych cech, albo inaczej wzmacniają w pozytywnym procesie swoje plusy, szlifują programy, uczą się wyrzucać co niepotrzebne i uczą kompromisu z miłości i dla współpracy…ale co innego to a co innego stwierdzić że lubię wspinaczkę górską i piłkę nożną dopóki jestem z Markiem a gdy już nie kocham go ale Jurka to uwielbiam golfa i filmy sci-fi. A gdy jestem sama jestem w rozsypce, bo nie wiem czego chcę….i czego mam chcieć. Nie można być szczęśliwym z nikim nie próbując poznać siebie …bo droga do szczęścia to droga poznawania przede wszystkim siebie –  w związkach z innymi, wielu lub jednym…wszystko zależy.

Ludzie szukają miłości i ok, nie pojmują jednak często, że można naprawdę pokochać każdego, że nie ma ludzi do końca złych ani do końca dobrych, że wszystko jest kwestią perspektywy, wartości, świadomości, tego jak my się zmieniamy. Dziś, jutro, pojutrze jesteśmy kimś innym ale wciąż tym samym. Prawdziwa miłość, za którą gonimy przez cale życie, jest cały czas w nas, przy nas, tylko inni ludzie pozwalają nam, pomagają ją wydobyć z nas samych…i tyle. Ta miłość za którą tęsknię to odkrywanie siebie w wielowymiarowości, to odkrywanie Boga kochającego mnie w wielowymiarowości, to ukazywanie mnie w innych obliczach jednak wciąż tego samego… W ten sposób patrząc w zasadzie żyjemy z jednym człowiekiem przez cale życie odkrywając się wciąż na nowo i pracując z tym materiałem jaki wybraliśmy na wstępie nie narzekając że się zmienia, lub nie zmienia, że nie nadąża za nami, że się psuje że choruje… Co innego gdy krzywdzi nas i bliskich –patologia to inna opcja, trzeba umieć powiedzieć nie krzywdzie której nie usprawiedliwia nic ale wtedy to już inne programy wzorce mamy do przerobienia i to na inny artykuł i trudną opowieść. Tu piszę o związkach nie patologicznych, o dylematach, o kryzysach po latach, o zamianie jednego wzorca na drugi.

Ludzie często zadają sobie pytanie czy czas na nowe, czy nowe pomoże mi być szczęśliwym? Zawsze warto pamiętać, że nowe też po 5 latach a dla niektórych już po 3 jest stare…i monotonne. Bardzo dużo zależy od tego jak bardzo potrafimy doceniać i zauważać drobne lekcje w obrębie naszego życia i pod ich wpływem korygować kurs duszy. Jeżeli nie potrafię, to tzw. nawet jak ktoś walnie mnie w łeb wielkim kamieniem to stwierdzę, że to przypadek i nie zastanowię się dlaczego. Niektórzy potrzebują po prostu zmiany by ruszyć na nowo z programowaniem, kreacją, by na nowych przykładach, często większych, bardziej wyrazistych uczyć się dalej, poczuć tę chęć do nauki. To nadal ciągłość nauki, tyle że w innym laboratorium. I nie da się powiedzieć kiedy dla której duszy jest dobry czas na zmianę lustra a kiedy nie. To bardzo indywidualna sprawa. Oświecony mistrz zapewne by nic nie zmieniał bo widziałby celowość i olbrzymi urodzaj doświadczania z jedną duszą (wszystko jest we wszystkim) …a to co męczy i przeszkadza uznałby za wielkie błogosławieństwo i olbrzymią najcenniejszą lekcję dla siebie- bo jak się mówi największy wróg jest najlepszym nauczycielem, ten kto widzi w tobie twoje wady i  narzeka na ciebie jest tym kto wskazuje ci to na co warto popatrzeć u siebie przez inny pryzmat i zmienić, poprawić, coś załatać, by mechanizm działał sprawniej a tobie udało się przejść następnej klasy. To trochę zabawne, gdy nie lubimy nauczyciela za to, że wytyka nam nasze błędy, często dopiero po latach doceniamy najwredniejszych tzw. nauczycieli z naszej szkoły i z sentymentem mówimy ‘o gdyby  nie ta żyleta od matmy dziś bym nie był naukowcem. Wszystko jest kwestią tego z jakiego punktu świadomości, z jakiego jakby oddalenia – perspektywy oceniam dziś swoje relacje. W zależności od świadomości podejmuję decyzje dobre dla mnie na dziś, takie do jakich jestem wstanie się dopasować, zaakceptować, z jakimi potrafię myślę że potrafię być szczęśliwy, funkcjonować, iść dalej… Każdy czasem  potrzebuje jakiejś marchewki, dla jednych jest nią wspólny dom, wielopokoleniowa rodzina- wnuki, dla innych, wspólna firma i tworzenie czegoś razem, dla innych wspólny komfort życia, a potem ? Potem idziemy dalej, od jednej lekcji do drugiej, ale gdy znam i przerobiłem już wiele z partnerem i wymianę  z nim energii, to mogę bardziej nakierować się na zewnętrzne kreacje i doświadczenia poza związkiem, przerabianie innych doświadczeń z jego jej pomocą, na tyle na ile już współgramy wykorzystując tu to co uważam za mocne strony tego układu.

W tym wszystkim kluczem jest jeszcze świadomość tego, że zmieniam świat zaczynając od siebie jednak zawsze z wytyczną najwyższego kodu moralnego (nie krzywdzenia bo ego zawsze chce więcej i nie patrzy na stratę innych- kalkuluje tylko swój zysk usprawiedliwiając pola trupów za nim). Czysta intencja musi tu być fundamentem, na którym buduję żeby była to kreacja stabilna i owocna.

 

Świadomość mistrza to –  naprawiam świat zaczynając od siebie.

Magdalena

Brak komentarzy