lip 09 2015

Odrzucanie Życia w Prawdzie

 

84c634255de052bdd713ec55c5015872„Przyjemność może opierać się na złudzeniu, ale szczęście opiera się na prawdzie”- N. Chamfort

Łatwiej godzić się na bylejakość życia niż zawalczyć o siebie… Łatwiej żyć w otumanieniu, oszukiwać siebie, nie czuć, nie myśleć niż badać siebie, swoje uczucia i myśli, dochodzić Prawd w środku. Bo gdy już zrozumiesz dlaczego coś cię spotyka, to przeważnie musisz przyznać sam przed sobą, że jesteś autorem większości tych scenariuszy…a nikt nie lubi być oskarżanym- nawet przez samego siebie, nikt nie lubi słuchać zażaleń, nikt nie lubi się tłumaczyć, nikt nie lubi pracować w pocie czoła… Przynajmniej na początku, dopóki nie zrozumie wartości takiej pracy… Ech jak ciężko wytrwać na ścieżce, gdzie za każdy jeden promyk nadziei płaci się wyrzeczeniem. A jednak to możliwe, choć wydawać by się mogło czasami, że graniczy z cudem i trzeba być szaleńcem, by się godzić na taki trud.

Dziś lubimy łatwe i przyjemne rozwiązania, nie ceni się trudu, wysiłku, każdy ma mieć uśmiech na twarzy i cieszyć się pustymi błahostkami-taka moda, wszystko co trudne przykrywamy, istotę życia przykrywamy, na wierzchu zostawiamy lekkość, która kojarzy mi się z pustką, z kukłą na wystawie sklepowej…Wszystko to nieważne…ważne żeby tworzyć ten wizerunek łatwości, by nie odstawać zanadto od wizerunku przyjemnego, łatwego życia, a jeśli cierpisz, kogo to obchodzi? Chowaj swoje żale głęboko, bo nikt naprawdę nie chce znaleźć się blisko nich…Takie przyjaźnie, znajomości, życie…widać wszędzie na co dzień… Boże jak ja tęsknię za autentycznością.

Spychamy i zabijamy w nas poczucie krzywdy, uczucia, prawdziwe odczucia, zastępujemy je tym czego się od nas oczekuje, tym jak powinniśmy czuć, wyglądać, myśleć, bo od cierpiącego odsuwamy się jak od trędowatego na ulicy… Odstrasza swoim ‘wyzewnętrznieniem’, zarazą emocji, i Boże takim jawnym niewpasowaniem się w naszą pozorną lekkość bytu…w tę pustkę sztuczności, i uśmiechu łatwego, pytania-jak się czujesz-bez oczekiwania tak naprawdę na odpowiedź, pytam bo ładnie brzmi a nie dlatego, że chcę wiedzieć… W tym kierunku idziemy gdy wybieramy nie słyszeć, nie widzieć tego co boli, co męczy, co łzy wyciska, co rozpacz przywołuje, co gnębi duszę i umysł… Dziś tak łatwo wywołać w sobie stan znieczulicy, nie słyszeć, nie widzieć nawet siebie tylko…to społecznie akceptowalne, ba nawet pochwalane. Czasem wydaje mi się, że tworzymy gdzieniegdzie społeczeństwo robotów funkcjonujących według jakiegoś pustego programu, bez prawdziwego celu czy jednej prawdziwej emocji, którą dałoby się poczuć głęboko w sobie i pozwolić sobie ją zrozumieć- nawet jeśli zaboli… Tak bardzo boimy się bólu odczuwania i wizerunku siebie-tego kim się staliśmy, a raczej kim nie jesteśmy bo zbyt wiele trudu, poświęcenia, pracy siły woli to wymaga, że uciekamy. Uciekamy coraz dalej od siebie, od człowieczeństwa w nas, od tego co stanowi naszą istotę, budujemy wokół siebie mur jakby dźwiękoszczelny…tyle że nie rozumiemy, że tym samym budujemy pułapkę, która tylko pogłębia stan niebytu. Ten dziwny rodzaj nieczucia, niebycia rodzi rozpacz…i słyszysz pustkę jakby w środku i tylko głuchy jęk, którego nie rozumiesz, to jęk twojej duszy. O, da się go tak łatwo zagłuszyć, tyle środków i metod wysublimowanych. Można tak życie przeżyć i nie zrozumieć jednej żywej myśli w sobie. Wtedy prawda dobija się z zewnątrz poprzez wydarzenia, które los w nasze życie niesie. I nie są to z reguły wydarzenia łatwe i lekkie, lecz niosące ból, rozpacz i cierpienie, cierpienie często nie dla jednej osoby ale dla wszystkich wkoło, gdy uparcie trzymamy się naszej woli nierozumienia, nie poświęcenia, nie uznania siebie za twórcę wydarzeń i losu, który nas spotyka… Czasem wydaje się, że ludzkie życie przybiera jedynie postać drogi usłanej kolcami, błotem, bólem, beznadzieją, demonami i jest niekończąca się klątwą…Czasem ręce opadają i chcę się krzyczeć: Boże dlaczego ja, Boże czy on, ona w końcu zechce zacząć odrabiać lekcje jakie sobie wybrał, sprzątać swoje podwórko? Czasem już nie ma siły pomagać, nie ma siły by nawet patrzeć a co mówić brać na swoje barki czyjeś życie. Czasem jedyne co można zrobić to nie pozwolić by czyjeś przyzwolenie na cierpienie, na ból nie było jedynie naszym krzyżem, odbijającym się jak bumerang od autora. Wtedy to my stawiamy się dobrowolnie w pozycji ofiary, bądź płacimy własnym cierpieniem jak okupem za czyjeś wyzwolenie, jeśli jest to możliwe. Wartość takiej ofiary w walce o dusze jest olbrzymia…ale mało kogo stać na taką ofiarę w codzienności. Dzięki Bogu za świętych i modlących się za zagubionych na świecie, gdyby nie ich wiara, ofiara, świadomość wagi tegoż poświęcania, nie wiem gdzie świata byłby teraz.

Myślę, że niejeden człowiek został wykupiony, niejedna dusza zobaczyła światło łaski dzięki właśnie poświęceniu, ofierze, duszom istniejącym by dawać światło, by walczyć o ostatni kawałek duszy, by wciąż i wciąż na nowo walczyć o nadzieję i światło zrozumienia dla duszy, Istnienia. Widzieliście kiedyś jak działa poświęcenie tzw. wyrzeczenie się w połączeniu z modlitwą, to jak energia w formie okupu (choć to brzydkie określenie), którą darowujemy za wykupienie duszy, płacimy odszkodowanie za kogoś. Taka energia wyrzeczenia, cierpienia, poświęcenia w imię dobra wyższego ma wielką wartość i wiele może zdziałać w świecie ducha jeśli uczyniona szczerze, uczciwie i gdy na szali hmmm jest coś wartościowego ale z punktu widzenia ofiarodawcy, bo cóż po wyrzeczeniu się czegoś czego tak naprawdę nie cenię lub już nie potrzebuję, co to za ofiara, jaki to ładunek energetyczny? Czasem by wynieść kogoś z ciemnych przestrzeni potrzeba dużo więcej niż nam się wydaje, niż jesteśmy wstanie dać, dobrowolnie poświęcić…lub patrząc jeszcze inaczej, czasem ofiara idzie na marne, gdy uparcie odrzuca się dar przebaczenia, łaski. Czasem nawet jeden krok z podparciem, za rękę będąc trzymanym, niektórym wydaje się zbyt wielkim wysiłkiem i wolą wolną wybierają dalej tkwić w swoim wygodnym świecie ułudy niż rozejrzeć się przytomnie póki jeszcze pora, póki czas sprzyja…. By potem nie krzyczeć wniebogłosy- Boże daj mi ostatnia szansę, jeszcze raz…i by usłyszeć odpowiedź, by nadal był ten jeden głos, który nie zwątpił w człowieka po drugiej stronie…

Nieraz łatwiej mieć tę wiarę w stosunku do obcego niż kogoś bliskiego, kogo obraz tkwi w nas zawoalowany w urazę, żal, i latami gromadzone pretensje. Czasem, łatwiej gdy ktoś z pozoru obcy wprowadzi swoją miłość, nadzieję i wiarę w takiego człowieka, niż rozpalić stary płomień lecz na nowym materiale zbudowany… Przyzwyczajenia potrafią ciągnąć w dół jak kamień u szyi, który nie pozwala wypłynąć na powierzchnię i rozejrzeć się wkoło, nabrać oddechu, płynąć dalej i wiedzieć, w którą stronę do brzegu…

Czasem gdy ty pomagasz z pozoru obcej osobie, nie mając siły by stawić czoła przeszłości, ktoś inny spłaca twoje zadłużenie, pomaga twojej siostrze, bratu, ojcu, matce… Dlatego tak ważna jest pamięć o naszym połączeniu, o ciągłej wymianie, o tym że na Bożym Planie nie ma braków i choć pozornie nie robisz nic dla tej konkretnej osoby, bo myślisz, że nic nie możesz (choć serce w środku płacze), to jednak …zawsze jest doskonałość wymiany. Jeśli pracujesz na drugim końcu świata i pomagasz jakiejś staruszce, która mieszka dwa domy dalej, a twoja rodzona matka na drugiej półkuli potrzebuje wsparcia i pociechy, to trzeba wierzyć, że choć ty tam teraz być nie możesz to druga ‘ty’ odnajdzie do niej drogę, z bloku obok, z innej klatki schodowej, zza rogu…

Czy każdy doczeka się pomocy…ech myślę ze każdy na pewnym etapie ja otrzymuje. Inna kwestia czy chce z niej korzystać, ile z tego pojmuje i czy tak naprawdę potrafi docenić to co przychodzi nieraz za wielką cenę i przy tej pierwszej lekcji powiedzieć dość. Gorzej gdy pomoc powraca a jej dobroczynność wydaje się daremna, czasem wręcz szkodliwa, gdy zamiast dobrych skutków, skłonności, na dłuższa metę budzi przekorę, pychę, ego i butność… Wtedy…Co zostaje gdy dobroć zawodzi, gdy wzgarda i duma rodzi pychę…Wtedy inny gospodarz przychodzi a cena za duszę rośnie… cena cierpienia, łez, wyrzeczenia i rozpaczy.

Ileż rodzin ogląda z bezsilnością upadek ukochanej, ukochanego i modli się w duchu o ratunek, o rozjaśnienie, o zrozumienie, o łaskę… I nie wątpię, że każda taka modlitwa gorliwa jest wysłuchana i jest jak światło na drodze ledwo widzącego drogę ślepca…Ale zawsze jak świat światem jest też wolna wola opierania się i chodzenia własnymi ścieżkami, tymi ciemnymi i krętymi też. Nadzieja zawsze jest póki choć jedna dusza się modli składając swoje łzy w ofierze… I takie jest końcowe przemyślenie, bo dalej nie ośmielam się zaglądać…za zasłonę Judaszowego stryczka, bo w tym przypadku najmocniejsza Ofiara była daremna w starciu z wolną wolą grzeszenia.

Ale koniec końców gdy przyjrzymy się ile może zdziałać świadoma ofiara miłości…to wydaje się że świat można by uratować w ‘jeden dzień’ przy odrobinie Dobrej Woli ze strony człowieka…

Magdalena

Brak komentarzy