lip 11 2018

Ukryci święci, o których się nie słyszy, nie mówi…

Wielu jest świętych, których świat nazwał świętymi i rozgłosił ich drogę, żywota pełne poświęcenia i mądrości… Wielu też jest tzw. cichych świętych, o których nikt nie wie, nie słyszał, nie zauważył, choć minął na ulicy. Ostatnio zdumiałam się faktem ilu pięknych pokornych ludzi żyje w ciszy własnych ciał-świątyń bez wychylania się, w ciszy serca pracuje, w pocie czoła nad zbawieniem dusz… Ile matek modli się za swoje dzieci, ile żon modli się za swoich mężów, ile dzieci modli się za swych rodziców…

Rzadko zauważamy te szare postacie chowające się z dala od wzroku ciekawskiego, ukrywające wręcz swoją świętość, pokorę, ‘małość’, żeby przypadkiem nie urazić nikogo, by nikt nie poczuł się gorszy, ani onieśmielony w ich obecności. Oni nie przytłaczają sobą nikogo, są jak cienie, pojawiają się by podać to co najbardziej potrzebne, by obmyć stopy, by pocieszyć gdy wszyscy się odwrócą, by nie poddać się gdy inni spisują na straty. Aż dziw bierze skąd w tak małym pokornym ciele tak wielki duch. Ze zdumnieniem przyglądam się tym utajonym świętym jak ich nazywam i z podziwem patrzę jak proszą o to by być niezauważeni, jak wręcz boją się oklasków świata, by nie wzbudziły niepotrzebnej pychy i nie zmąciły jasności ich widzenia w Bogu.

Małe kruche ludzkie ciała, wdzięczne istoty, które ręce pełne roboty mają zanosząc nieustannie prośby przed majestat Boga. Gdyby nie ich trud noszenia wówczas nie byłoby jak łask zlewać i szansy kolejnej dawać. Świat trwa tak…ale poprzez czyj, jaki trud trwa? Gdy poczytamy żywota świętych pięknie można zestroić się  z ich energią pokory i wielkości w małości. Jednocześnie nikt nie wymaga od nas wielkości na miarę ich pracy. Każdy dostaje tyle ile udźwignąć może, gdy rozglądamy się wkoło bez osądu i z niejakim otwarciem na dusze wówczas zaczynamy postrzegać podwójne role jakie prowadzimy życiu… Czasem herosem i bohaterem okazuje się nie ten kto stoi na podium i przyjmuje laury, ale ten kto sprawił, że ten człowiek tam dotarł. Kto stoi za wielkimi ludźmi, za ich dobrymi impulsami, za ich prawym tzw. odruchem, za ich chęcią czynienia dobra, niesienia pomocy, lub wojowania w imię dobra? Ludzie często widzą, że ktoś np. został źle wychowany, ale rzadziej dostrzega się, że tych dobrych też ktoś natchnął do czynienia dobra, że tych złych ktoś wyciągnął z bagna żeby mogli czynić dobro, że czyjeś duchowe łzy lub poświęcenie wykreowało im i otworzyło furtkę do zbawienia, do nowej szansy w życiu. Wiele matek umie wypłakać dosłownie modlitwą druga szansę dla swego dziecka na życie, na zdrowie, na ratunek… Potem, gdy zagrożenie mija zapomina się o tych cichych, którzy duchowo pracują na ich przejrzenie, na okoliczności które sprawią, że będą mogli coś pojąc, przerobić, zobaczyć. I nigdy nie są to okoliczności dla materii dobra ale zawsze to co duszę z bagna wynosi, choćby poprzez jej najgorsze upokorzenie. Jak mawiał ks. Dolindo : ‘…potrzebujemy wiele cierpliwości do siebie samych. Trzeba umieć spokojnie czekać i nie domagać się, żeby sprawy duchowe dokonywały się jak pod wpływem zaczarowanej różdżki.’

Aby modlitwa była modlitwą a nie magią, nie może przyczyniać się do pogorszenia stanu duszy, czyli to co my uważamy za dobro nie zawsze musi nim być. Warto zawsze modlić się za najwyższe dobro lub to co ma przyjść jako najwyższe dobro dla danej duszy a nie o to co my uważamy za to tzw. dobro. Gdy nieumiejętnie wstawiamy się za człowiekiem prosząc o to co my uważamy za dobre, nie umiejąc wyjść z opcji pokory wówczas zasięg tego o co prosimy, by nie zaszkodził danej duszy przypomina troszkę zasięg magii, która nigdy nie sięgnie tam gdzie duchowe.

Czasem odpowiedzi z góry są zadziwiające a czasem wręcz zbijają z tropu… Bywa tak, że modlimy się za kogoś a musimy zobaczyć, że to nie on, ale my mamy problem a ten ktoś tylko pokazywał nam drogę. Bywa też tak, że mamy komuś pomóc żeby nam się polepszyło, albo spłacić stare długi, ale bywa też i tak, że jesteśmy po prostu dobrymi ludźmi, istotami które nie mają własnej karmy, bagażu i biorą to co inni dźwigają na siebie żeby im było lżej. Bywa też tak że będąc darczyńcą tak naprawdę nim nie jesteś tylko płacisz za to co dobrego przyszło już do ciebie od ludzi właśnie.

Te istoty, które najpiękniej mają przerobiony aspekt pokory rzadko walczą w blasku chwały, przeważnie działają na zapleczu 🙂 gdzie nikt im tzw. dupy nie zawraca oklaskami, tylko robią i robią, noszą i noszą żeby zdążyć na czas, zanim drzwi się zamkną. Jeśli zaś przyjmują podziękowania to po to żeby dusza, która dziękuje miała sposobność wykazać swoją wdzięczność – bo to otrzymujący bardziej tego potrzebuje niż ten, który nosi za niego. Tylko wewnętrzny akt pokory i otwartości serca złączone razem otwierają przestrzenie duchowe tak szeroko, że można zdziałać cuda dla życia drugiego człowieka. I wielu ludzi chciałoby mieć ten zaszczyt, ale nie myślą, że sobie nic nie wyproszą….że te proszenie jest dla innych, a zapłata czasem przychodzi w postaci życzliwości świata-lecz rzadko, bo świat to ludzie 🙂 albo w postaci kopniaka z dołu za wyrwanie kogoś z piekła. Każdy chce mieć moce, ale mało kto zdaje sobie sprawę, że te życie, które te moce daje, nie jest usłane różami i nie przynosi hmmm tego co sobie wyobrażamy jako szczęście, lecz dużo więcej ale zupełnie inaczej niż myślimy. Gdybym powiedziała tutaj, że sama robota jest zapłatą i błogosławieństwem nikt by nie zrozumiał co mam na myśli, więc nie mówię :)… Gdyby ludzie potrafili funkcjonować ze sobą bez interesów i spoglądania kto czego więcej dostał wówczas mieliby nieograniczone możliwości i pewnie już dawno nie byłoby wojny o wpływy, także duchowe.

Cisi święci… Siostra, która zaciekle walczy o brata złodzieja i alkoholika, pomimo, ze każdy spisał go na straty jest dla mnie przykładem heroicznej świętej, kobieta która walczy o życie dziecka w śpiączce jest dla mnie przykładem cichej świętej, sąsiadka która dokarmia głodne rozczochrane dzieci z naprzeciwka jest dla mnie przykładem świętej, pokorni cisi na końcu sali, w rogu niemal stojący nie mający śmiałości by pójść i usiąść w pierwszej ławce, nie znający własnej wielkości to dla mnie cisi święci… Gdzie ich szukać? Wszędzie wkoło, są niezauważeni, nie docenieni, omijani, mało atrakcyjni w oczach świata… To oni dźwigają świat na swoich barkach by nie runął ale nadal dawał szansę milionom dusz do przerobienia aspektu swojej własnej świętości w swoim własnym życiu na swoich codziennych przykładach, troskach, małych próbach.

Czasem wystarczy rozejrzeć się wkoło żeby się zdumieć tym, ile pokory i miłości może mieć w sobie człowiek, którego najmniej o to podejrzewacie… Jaką nieocenioną  lekcją miłości może stać się dla nas jego zachowanie, tego nie da się na żadne skarby tego świata przeliczyć.

Magdalena

 

 

 

Brak komentarzy