sty 08 2017

Potrzeba dawania a chęć istnienia, życia

bc65e388b6ef9ae2c982f2a4ace31cd8Opatrzność zawsze daje nam kogoś, coś pod opiekę, żeby pokazać, że zawsze jest ktoś mniejszy od nas, ktoś kto zależy od ciebie, komu życie, los możesz poprawić, i komu możesz darować trochę szczęścia, przenieść kawałek dalej, podtrzymać… Zawsze kosztem jest danie z siebie, od siebie, kosztem swego czasu, wysiłku, a w najtrudniejszych wyzwaniach kosztem własnego bezpieczeństwa, zdrowia, przetrwania.

Nawet jeśli  nie masz dzieci, kogoś w rodzie kim się opiekujesz, możesz mieć małe bezbronne zwierzątko. W pracy mamy zawsze jakiś ludzi pod sobą, obok siebie, świat jest pełen zależności, i gdy już myślisz- jestem wolny od zobowiązań, mogę iść dalej, przekornie czasem Anioł może ci pokazać, że się mylisz… pociągnąć za rękaw i pokazać wielkie rozżalone oczy? To bezdomny pies- rzuć kawałek tej bułki….poczekaj zaraz pójdziemy, jeszcze tylko pomożemy tej twojej koleżance zanim poradzi sobie ze stratą mamy….

Zawsze życie nam pokazuje, że jest ktoś bardziej potrzebujący od nas, że ktoś ma większą biedę, że jeszcze na tyle się liczymy przy naszym wyobrażeniu małości, że komuś jednak wydajemy się królami z wielką mocą. Zawsze jest ktoś kto ukazuje nam naszą użyteczność, nasze wzajemne powiązanie na planie Bożym, naszą rolę, odpowiedzialność w tym wielkim świecie powiązań, bo nikt nie jest samotnym żaglem, choćby nie wiem jak bardzo zaprzeczał sam sobie i Bogu…

Każdy potrzebuje czuć się potrzebnym, żeby iść dalej, być, czuć sens życia. I tak utajona nieraz potrzeba jest niczym innym jak potrzebą dawania, a zobaczcie to dawanie, chęć dawania, dzielenia, się  to trzewia naszej istoty, to rdzeń naszych bytów- to ta wymiana energetyczna- to właśnie miłość- czyli utajonym motorem naszego życia, przetrwania jest dawanie miłości a nie walka o siebie… Bo gdy zostaniesz sam na polu bitwy, poczujesz pustkę i tak ogromny bezsens istnienia, że życie stanie się dla ciebie pozbawione wartości- odsłoni się teatr życia i wszystkie niewiadome staną jasno przed oczami…

Tak wiec póki wydaje się nam, że walczymy, wówczas siebie skąpo wydzielamy, nasze zainteresowanie, w obawie, że zabraknie nam samym, czego? Ciepła? Czasu? Przyjemności? Wszystko to jest nierozpoznaniem siebie, swojej rzeczywistej potrzeby… Nic nie zaspokoi tego głodu w środku, który czujesz stale na każdym etapie życia, jeśli nie umiesz rozpoznać tego co go reprezentuje w istocie, nie dawanie sobie, sprawianie sobie kolejnych prezentów od losu-niektórzy do tych prezentów doliczają żywe istoty, ludzi… Ale dawanie innym- wtedy budzi się nowe w środku, coś co daje Tobie rzeczywistą, żywą radość i zaspokojenie głodu jaki czułeś gdy kierowałeś dary bezpośrednio tylko do siebie. Klucz do szczęścia kryje się w: dając – otrzymujesz, choć ciężko to namacalnie odczuć, gdy się widzi, słyszy ten slogan a nie zidentyfikowało się w sobie tej palącej potrzeby, nie nadało się jej imienia- bo nadanie czemuś nazwy uświadamia nam to, a zaspokojenie jest jedno- poprzez dar miłości. Bo miłość to zadziwiający mechanizm, udziela siebie tym, którzy poosiadają jej naturę- naturę dawania, dajesz równa się masz. A gdy z obawy przed niestarczaniem lub ograbieniem ciebie z czegoś zamykasz się, oddzielasz starając się zatrzymać, sam z siebie czynisz intruza w świecie miłości.

Ale wracając jeszcze do słowa klucz – odpowiedzialność za kogoś, inne życie. Pan Bóg zawsze pokazuje nam że jesteśmy odpowiedzialni za kogoś, coś mniejszego niż my sami. I pomimo że możemy być istotą bardzo wysoko rozwiniętą, kochającą całym sercem wielu ludzi, to nie możemy nie czuć już na pewnym etapie chęci bycia tutaj bo np. brak nam motywacji do działania, sensu. Na przykład, dzieci są już dorosłe, wnuki wkraczają w dorosłość…mąż odszedł na drugą stronę, właściwie na co dzień to potrzebują nas ludzie w pracy- bo lubią nas po prostu-ale nikt nie jest niezastąpiony, sąsiadka się czasem wypłacze, ale bez nas życie tych ludzi nie zmieni swego biegu na gorsze, poradzą sobie… I tak w wielu przypadkach wygasa chęć bycia, pozostania, a kreuje się los odchodzenia… Nie dziwi mnie wcale, że ludzie biorą sobie na emeryturze, pieski, kotki czy inne zwierzaczki-  i to prawda, że te małe stworzonka przedłużają i podtrzymują nasze życie, nadają mu nieraz większy sens…

Na tym poziomie rozwoju na jakim jesteśmy dzisiaj, jeszcze nie widać w nas tej lekkości dawania siebie, bo nie rozumiemy na wyższym poziomie kim w rzeczy samej jesteśmy dla siebie- gdybyśmy to już dziś ogarniali, dużo łatwiej przychodziłaby nam troska o kogoś pozornie obcego, nie mówiąc już o niekrzywdzeniu… Nie skąpilibyśmy uwagi i troski o innych w obawie, że nam to zaszkodzi, odbierze nasz czas, wysiłek, pieniądze. Widzielibyśmy powiązania z innej przestrzeni i to jak wzajemne dawanie się rozdziela, rozchodzi błogosławieństwem po naszym życiu- tam gdzie trzeba największe dziury połatać – klasyfikowane według ważności duchowej, czyli tej priorytetowej, którą dziś traktujemy po macoszemu jako jakość drugorzędną. Gdy przychodzi co do czego zmęczenie, obrona własnych interesów, wygody, interesowność wysuwa się na pierwszy plan przyćmiewając resztę…ale ok-uczymy się, wszystko jest ok póki rzeczywiście się uczymy i chcemy stawać się lepsi- wtedy jeszcze jest ok….

Ostatnio przeraziła mnie scena z bajki dla dzieci, która pięknie obnażyła naszą powykręcaną moralność i zwichrowane systemy wartości – jak białe można nazwać czarnym… Bajka animowana trolle dla dzieci- gdzie 🙂 rzekłabym rozwijający się duchowo troll- medytujący i pozytywnie nastawiony do życia, zdradza swoich braci-wydaje całą społeczność na śmierć i tłumaczy swój niecny czyn wybielając go tak: Ja teraz będę musiał żyć do końca moich dni z wyrzutami sumienia, że was sprzedałem, a wy macie lepiej bo umrzecie bez wyrzutów…. Przepiękne, idealne obnażenie specyfiki naszych czasów, PR, tzw. poprawnej polityki, diabła w masce dobroci…. W każdej dziedzinie, w każdym środowisku może być ktoś kto użyje ogólnej filozofii do pogrążenia siebie i niestety innych- ale to nie filozofia jest zła, ale ktoś kto używa jej pokrętnie by zwieść innych i poprowadzić na rzeź- zniszczyć system energetyczny jednostki- to zdeprawować ją moralnie- tak że już nie rozpoznaje co jest dobre a co złem- tak dziś niszczy się naszą duchowość, podstępnie zabija światło duszy… A swoją drogą cała scenka obnażyła jeszcze jeden niuans – nie wszystko złoto co się świeci, nie można samym afirmowaniem zmienić świata, nie da się zgłębić natury człowieka i poznać siebie bez odrobiny umartwienia, by wejść głębiej i dotrzeć do swojej głębi trzeba też umieć porzucić wszystko poza wiarą by przejść przez własny ciemny las…

I to właśnie ta scenka pięknie pokazała i obnażyła mechanizmy naszych czasów- gdzie wszyscy niby czynią dobrze, chcą być tzw. politycznie poprawni, a ludzie albo idą za tą filozofią nie rozpoznając w niej fałszu, albo otwierają oczy szeroko z niedowierzaniem, że to się sprzedaje. Dziś już nie wystarczy wiedzieć co jest dobre a co złe, ale niestety umieć trzeba też rozpoznawać niuanse w tym dobru i złu, wyczuwać fałsz, i odsuwać się jak od najgorszej zarazy, bo zwykły diabełek będzie działał wprost, ot po prostacku, a ten wyższej rangi przebierze się w wypachnione ubranka i ozdobi płaszczykiem dobroci, współczucia, pomagania…takie czasy.

I pomimo, że dziś coraz trudniej rozpoznać kto jest kim, nadal pierwotne wartości nie uległy zmianie- i to one są naszą busolą, gdy wszędzie pełno podróbek. Moja przyjaciółka mówi, że liczy się pierwszy odruch a nie wystudiowana odpowiedź, ja czuję to jeszcze trochę inaczej, liczy się też druga odpowiedź- czyli każdy ma szansę jeszcze na poprawę, w pierwszym odruchu nie pomogłeś tonącemu? nie umiałeś pływać i bałeś się stracić życie ratując kogoś? A potem całe życie gnębiły cię wyrzuty i błagałeś Boga o powtórkę ze sprawdzianu? I przyszedł po 12 latach- dziewczyna wpadłaby pod samochód gdybyś jej nie wypchnął do przodu wskakując na to miejsce… przeżyłeś, złamana noga i obojczyk…ale życie Bóg ci darował, co ważniejsze dopiero te życie, od tego dnia zaczęło dla ciebie być wartościowe- mogłeś oddychać pełną piersią bez upokorzenia, i płaczu ściskanym na dnie duszy…w końcu przebaczyłeś sobie.

Ludzie muszą nauczyć się cenić innych ludzi, ich los, życie, ale także zwykłą codzienność na równi ze swoją, a nawet więcej, dostrzegać realną wartość podania dłoni- muszą widzieć jak to się przekłada na rzeczywistość wkoło nich. Np. ja tobie podam rękę, a moje dziecko otrzyma za kilka dni w szkole pomoc od starszego kolegi, który z niewiadomych przyczyn wstawił się za nim gdy grupa chłopaków chciała mu wlać… Dziwnie się to wszystko w życiu obraca, ale wszystko pięknie się uzupełnia.

To zadziwiające do jakich czynów, czy raczej nad czynów jesteśmy zdolni gdy chodzi o ratowanie kogoś kogo kochamy z całego serca, zobaczcie dla porównania, że dla siebie samego, dla pomocy sobie matka nie wykrzesa z siebie takiej desperacji, odwagi, nie wydrze sobie serca jak gdy stawką jest los i życie, szczęście jej dziecka. Skąd tyle siły, skąd ta moc, ta energia? W świecie duchowym, energii mówimy tak- komuś zawsze łatwiej wykreować los, pomóc coś dobrego przyciągnąć do życia, wykreować z serca, niż sobie samemu… I gdy się przyjrzymy mechanizmowi to rzeczywiście tak jest, baza jest ta sama- szybciej otrzymasz nie starając się o siebie – przynajmniej w świecie ducha. Zresztą w każdym wymiarze później w ogólnym sumowaniu wychodzi na jedno, tyle że tutaj w wymiarze fizycznym nie widać zawsze od razu, czasem są opóźnienia drugie szanse, rezerwy… Ale w końcu wychodzi na to samo-dawanie to zawsze otrzymywanie.

Potrzeba dawania jest stara jak świat i podtrzymuje cały misterny system współistnienia istot w świecie, wszechświecie. Ci, którzy zaburzają tę równowagę na minus zawsze znajdą po drugiej stronie tych, którzy w nadmiarze dają –choć to pojęcie jest nieadekwatne bo nie ma czegoś takiego jak dawanie w nadmiarze- i tak się wszystko utrzymuje w równowadze…póki co. Aż nie przyjdzie czas wielkiego księgowania.

Wiecie o co modliła się moja przyjaciółka gdy straciła większość swojej rodziny i czuła się jak ten samotny żagiel na bezkresnym oceanie życia? Prosiła Boga by uczynił ją użytecznym narzędziem w Swoich dłoniach… I pan Bóg sprawił jej radość- a przynajmniej tak twierdzi dziś- że czuje się potrzebna, że ma dla kogo być, żyć i to ją trzyma tutaj jeszcze. I nie chodzi o strach przed  śmiercią, przed Bogiem, bo to osoba wierząca głęboko, i nawet tęskni za rodziną, która już odeszła, po prostu jak mówi nie chciała usłyszeć wyrzutu, że zmarnowała dar życia, nie będąc nikomu potrzebną, bo dotąd tylko dostawała a nie miała szansy jeszcze dawać, a przecież za taki dar jak życie trzeba umieć się odwdzięczyć, choćby przez pokazanie, że jest cenny, odczuciem radości, miłości w sercu, które można podać dalej i wtedy jest się już choć trochę użytecznym narzędziem na Bożym planie… Poza tym zdezerterować, gdy ktoś poświęcił tyle miłości, urodził nas, w bólu i łzach, wychował, doprowadził do dorosłości, byśmy mogli sami stąpać- doświadczać, dawać, stawać się lepszymi, rozwijać w miłości poprzez własne doświadczenia… zmarnowanie tej szansy to jak wyrzucić łzy, pot, rany, ból, cenny uśmiech wyrazy miłości za burtę i skoczyć w dół, w głębię własnej samolubnej rozpaczy… Zawsze warto pamiętać ile kosztowaliśmy innych, ile miłości i łez… Zawsze warto pamiętać, że potrzeba dawania to istota miłości i nasza- dzieci Miłości.

Magdalena

Brak komentarzy