wrz 16 2016

Księga życia – jak oceniasz swoje dzieło po śmierci?

e2809eamerykac584ski-postc499pe2809d-autor-john-gast-1872Z punktu widzenia duszy nasze życie to jest jakby książka, dzieło które piszemy… Jedni piszą o tym co ich fascynuje i starają się to przełożyć na język zrozumiały dla innych, drudzy piszą o tym co według nich ważne, a jeszcze inni nie wiedzą o czym pisać i dopiero badają tematy, w które uznają że warto się zaangażować. Ciekawe, że każdy z nas ma swoistą i bardzo istotną rolę w tej olbrzymiej bibliotece jaką tworzy ludzkość. Każdy stara się zapisać swoją księgę, doświadczenie, wiedzę tak, by inni mogli korzystać po nas z naszych doświadczeń, wiedzy i szybciej przeskoczyć dany odcinek, etap, i stworzyć jeszcze doskonalsze dzieło.

         I nie ma tak, że czyjeś dzieło jest ważniejsze od innego, każde jest ważne i każde jest liną ratunkową rzuconą dla kogoś kto rozumie ten sam język, funkcjonuje w podobnych światach, widzi świat poprzez podobne symbole, wzorce. Świat jest doskonale urządzony, każdy potrzebuje takiego podręcznika z jakiego na dziś może skorzystać, trudno żeby 5-latek uczył się z podręcznika obowiązującego na uniwersytecie, on potrzebuje języka innych obrazów, słów i znaczeń, dostosowanych do jego świata na dziś. W ten sposób każdy, dosłownie każdy z nas może tworzyć księgozbiory, które stanowią swego rodzaju schody, po których wspinamy się wyżej, do Nieba. Wszystko jest ze sobą powiązane, póki nie widzimy, że jest Jednym, jest połączone jak puzzle, które składamy by zobaczyć ten cały jeden obraz.

         Księga życia, warto ją pisać starannie, z zapałem, by nie zgasł ten ogień przewodni, chęć nauki, dawania tego czego się nauczyło, bo gdy przyjdzie napisać ostatni rozdział, spojrzymy na nasze dzieło inaczej niż patrzymy po ziemsku… Czy będziemy wtedy zadowoleni, czy uznamy, że to co napisaliśmy, pokazaliśmy jest tym co chcemy po sobie zostawić, czy przyda się tym, którzy zostają po mnie i będą iść moją drogą, czy wyjaśniłem wszystko tak jak sam widziałem, czy nagiąłem swoje czucie prawdy pod wzorce, z których nie jestem dumny, bo prowadzą na manowce. Tu nie liczy się i nie ma jednej formuły na ujęcie prawdy, ważne są twoje słowa na dziś, i twoje rozumienie do jakiego doszedłeś, dochodziłeś i zmieniałeś w sobie, poprzez swoje doświadczenia, ważne by być autentycznym w tym pisaniu, nie fałszować siebie… Prawdziwy obraz drogi duszy to taki, który zakłada scenariusz dalece wykraczający poza fakty ziemskie, poza wydarzenia, ich interpretacja polega na zadowoleniu  duszy z jakości swojej pracy- swego wysiłku, zaangażowania, intencji, szczerości względem siebie i Boga a nie ilości sukcesów ziemskich. Księga tutaj to słowo przenośnia, ona się pisze wraz z naszym życiem, doświadczaniem, z intencją z jaką idziemy przez życie, z tym co robimy by być, stawać się lepszą wersją siebie …dla siebie …i dla innych. Nie zawsze ze wszystkiego jesteśmy dumni, nie zawsze pracujemy z równym zapałem, ale liczy się tak naprawdę całościowy obraz, gdy spojrzysz z góry na ten odcinek drogi- jak go ocenisz, czy powiesz –tak, to był kawał dobrej roboty, i poczujesz poza zmęczeniem to co nam towarzyszy i unosi gdy wiemy, że dobrze wykonaliśmy nasz obowiązek, czy może poczujesz zniechęcenie i smutek, że dałoby się lepiej ale nie wykorzystałem czasu, zabrakło chęci, motywacji…i samorealizacji…

         W każdym z nas drzemie mistrz, który ma do przejścia swój własny odcinek drogi, i każdy chciałby go przejść po mistrzowsku, pokryć najważniejsze punkty tej wyprawy, nie zbaczać za bardzo z głównej trasy i wrócić bogatszym,  w co?  W wiedzę, w doświadczenia, w prawdę,  w jakości które zblakły, pozostają w nas w ukryciu,  a które poprzez to życie, księgę uczymy się wydobywać na powierzchnię i poznawać na nowo ich wartość, przyswajać, asymilować by ostatecznie rozpoznać kim jestem teraz- jaką jakością postaci….i tak aż do poznania całkowitego, pełnego.

         W pisaniu każdej księgi towarzyszy nam wiele osób, postaci, dusz, energii, które jak my mają swoją drogę, jedne bardziej odciskają swoje piętno na naszych księgach, mają wpływ większy lub mniejszy na kształt dzieła i nasze jego rozumienie…. Są też postacie, ludzie w naszym życiu, którzy mają szczególną funkcję, z pozoru niewielką, ale bez ich udziału nasze dzieło by nie powstało, nie miałoby takiej formy, treści, a my nie moglibyśmy mu się poświęcić w pełni lub tak jak zaplanowaliśmy wcześniej. Z ziemskiego punktu widzenia, tacy ludzie są często doprawdy niepozorni, cisi, niby niczym szczególnym się nie wyróżniają w wielkim świecie, ale w naszym świecie, na planie naszej duszy są herosami. I tak na przykład niepozorna, czasem ‘nudna’, czasem męcząca, ‘szara myszka’, żona przy rozpoznawalnej w świecie postaci może wydawać się nam szczęściarą, bo ‘biedaczka’, sama jest mało ciekawa, żyje w cieniu męża i generalnie nie bardzo rozumiemy co ona w ogóle z nim robi, a raczej on z nią… Tymczasem gdy się spojrzy od strony duchowej, ta szara postać, to taki anioł stróż tegoż człowieka, to dzięki niej dzieło życia mogło powstawać, to ten anioł pilnował by ta dusza nie przekraczała pewnych granic, by nie zbaczał z drogi, by jego cele, światopogląd, ocena rzeczywistości nie zboczyła z kursu prawości…celu pierwotnego. Taki aniołów stróż naszej księgi życia pilnuje, żebyś nie szedł na zbyt wiele kompromisów sam ze sobą-bo wtedy zamazujesz obraz, i tracisz swój cel-prawość intencji, jasność wizji, czystość duszy. Często osoby niepozorne gdy się spojrzy inaczej, z drugiej strony, wyglądają jak bastiony, mury obronne lub strażnicy czyjegoś życia, planu. Oni nie przyszli tu by się wybić, pokazywać publicznie czy pisać podręczniki dla innych, oni pilnują by te podręczniki w ogóle mogły powstać, by dusza mogła poznawać samą siebie i wiedzę na swój temat przekazywać innym, by i oni mogli wchodzić po tych schodach wyżej, na taras widokowy górny…I nikt tu nie ocenia przed zejściem na dół kto ma ważniejszą rolę, czyja postać jest ważniejsza, silniejsza, istotna…Takie myślenie jest w ogóle nieadekwatne do pojmowania z poziomu ducha. Gdy dwie dusze umawiają się tzw. na coś tutaj, to schodzą obie z zapałem i chęcią do swojej pracy, z pobudek tzw. my byśmy powiedzieli wyższych, łączy je wspólny cel, a kto za to otrzyma oklaski tutaj, to tak bez znaczenia, że tego nie ma, dosłownie…nie ma później… Hmmm pomniki tam się nie liczą i nie da się ich przedstawić jako wartość samą w sobie. Nieraz jest też tak, że ten szary, zwykły, nudny człowiek w świecie duchowym ma dużo wyższe rozumienie rzeczywistości, i możliwości poruszania się po światach wytworzonych, gdyż jego dusza jest już powiedzmy dużo wyżej na drabinie i widzi stamtąd więcej  niż my na dziś…i z miłości, poczucia wspólnoty podtrzymuje nas w drodze, oświetla trudniejsze odcinki, pozwala zrozumieć dlaczego tak a nie inaczej trzeba postąpić, dlaczego to jest lepsze dla mnie na dziś… Dlatego warto choć próbować pamiętać jak bardzo się mylimy w postrzeganiu i ocenianiu ludzi w naszej rzeczywistości, jak bardzo nieraz nie rozumiemy ich roli w naszym życiu, znaczenia…. Dlatego nigdy nie pomniejszajmy nikogo, nawet jeśli się nam wydaje, że z różnych przyczyn na to zasługuje, żebyśmy później się nie wstydzili gdy staniemy przed aniołem w blasku jego chwalebnej duszy, która nie popatrzy nawet na nas z wyrzutem lecz z miłością i już gotowym przebaczeniem… Bardzo trudno jest tak widzieć ludzi na co dzień, czasem jednak małe co nieco przecieka do naszej świadomości z planu duchowego i wtedy na jakiś czas, krótko ale wystarczająco by poczuć i zrozumieć i doznać przemiany w  sobie, zrozumieć kim on, ona jest dla mnie na planie ducha…

To co widzimy w tzw. światach astralnych to jeszcze nie to o co przekazuję tutaj, to niższe plany, też światy wytworzone przez nas, to o czym piszę to plan świadomości Chrystusowej i stamtąd dusza inaczej postrzega duszę… Stamtąd przychodzi światło Prawdy, nie do interpretacji lecz do przyjęcia- to oświecenie. Gdybyśmy na co dzień potrafili zatrzymać takie postrzeganie drugiego człowieka, Ziemia byłaby tym, czym miała w założeniu być…

Ale wracając do naszych jak to nazywam ludzi-aniołów, którzy wspierają nas w pisaniu księgi życia, warto spojrzeć już dziś innym wzrokiem na swoją drugą połowę, brata, siostrę, koleżankę, kolegę, dziadka, czy matkę, ojca…. Nie wiesz na co umówiliście się wyżej i ile wdzięczności twoja dusza będzie mieć po tym, gdy zrozumie jej, jego rolę w twoim życiu… A zapewniam cię, że to zupełnie inna rola iż ta, którą interpretujesz, postrzegasz teraz, w ziemskim dziś, niby ta sama ale pojęta inaczej, tworzy zupełnie inny obraz współpracy dwóch dusz :). Z tego poziomu właśnie wywodzi się idea kochaj bliźniego jak siebie samego… Siebie samego…

         To co ważne tam ma inne znaczenie, inaczej jest czytane niż tutaj, dlatego ludziom ciężko jest pogodzić się ze śmiercią… Oceniamy, że ktoś odszedł i nie zdążył tego czy tamtego, że zostawił to lub tamto, albo że mógł jeszcze zrobić to, albo że nie zadbał o tamto, bo nie starczyło czasu, albo, że nas zostawił…. Wszystko to jest zrozumiałe, też boleśnie odczułam i przeżyłam stratę wielu już osób z rodu, tak się potoczyły ich ścieżki. Jednak oprócz tego ziemskiego bólu i myślenia w kategoriach jak każdy człowiek odruchowo, rozpaczy i pustki, zawsze miałam dzięki Bogu coś jeszcze, te inne widzenie odchodzenia moich bliskich, bez tego chyba bym nie wytrwała… Pięknie jest gdy człowiek odchodzi i dusza ma poczucie spełnienia swojej drogi, tak jak pisałam wyżej, czuje że zbliża się do końca dzieła, i jest zadowolona ze swojej pracy, sama patrząc na siebie z innego poziomu ocenia siebie z tym poczuciem, że dobrze wykonała powierzone sobie zadanie… Wtedy nadchodzi wizja pokoju, takiego poczucia, że idę dalej i zadowolenia, nie ma żalu, niepozostawionych, niedokończonych spraw, tego co zatrzymuje, lub zamyka duszę w ciemnych korytarzach, labiryntach ciężkich myśli… Gdy ten pokój czuć, widać przy zmarłym, wtedy jakoś te odejście jest łagodzone przez poczucie, że teraz to już tylko krok jeden lekki do domu, gdzie czeka radość i gratulacje, przyjaciele i rodzina, gdzie czeka rozpoznanie kto jest kim dla kogo….i zobaczenie siebie w innym świetle, oby lepszym świetle.

         Nie będę tu pisać o rozstaniach trudniejszych, bo wszyscy wiemy, że wtedy niepokój jest większy, że nie zawsze udało się skończyć pisać księgę według planu, czasem trzeba było przerwać pisanie żeby nie zaprzepaścić dotychczasowych osiągnięć, i nie uczynić innym drogi niemożliwej do przejścia po nas… Różnie to jest, na pewno nie jest łatwe to bycie tu w obecnym podzielonym świecie i wierzę, że jak nie wyszło idealnie tym razem to nie znaczy, że następnym się nie uda, zresztą jak już pisałam inaczej się ocenia życie tutaj będąc a co innego bierzemy pod uwagę tam…

         Niestety, zaczynamy się starać zazwyczaj o to życie, o tę księgę przeważnie, gdy doceniamy jej wartość, tę wartość ponad czasową ponad tym życiem, gdy uda się w przebłysku świadomości pojąć jak ją pisać, by później odchodzić z tym uczuciem pokoju wewnątrz. Uczmy się postrzegać naszą rzeczywistość, życie i jego wartość inaczej, zupełnie inaczej. Nie dopiero po 60, 70 roku życia gdy zdrowie zaczyna szwankować a strach zagląda w oczy…lecz wcześniej, dużo wcześniej, już teraz, zaraz.  Czas …jednak nagli, pomimo że go nie ma, ale póki go odczuwamy boleśnie…to jest, bo nie wspięliśmy się wystarczająco wysoko by odczuwać, postrzegać jego skutki mniej boleśnie… Bez nauki, bez chęci rozpoznania kim jesteśmy i gdzie jest ten nasz dom, do którego tak dążymy, utykamy- przedłużamy to co odczuwamy jako ból, cierpienie, dopóki nie zmusi nas ten ból do chęci wydostania się, zmiany, nauki, poznawania…

         Ja tutaj zawsze wystawiam sobie słabe noty za swoje tzw. osiągnięcia, stale chcę więcej- wymagam od siebie więcej (choć nie w rozumieniu powszechnym sukcesu w świecie), ciężko mi się zadowolić tym, że jestem taka a taka, bo zawsze wydaje mi się, że powinnam coś poprawić, i że do tej lepszej wersji mnie…uff tak cholernie daleko jeszcze…. Często się zapędzam i mam wrażenie, że czasu już tak mało i że nie zdążę poprawić wszystkich rozdziałów, że nie zdążę być tą sobą, którą widzę gdzieś tam wyżej….że nie starczy  czasu…ale zaraz przychodzi refleksja- wiem, że to nie o czas chodzi, ale o odwagę by puścić się, by puścić stare i skoczyć w to co wydaje się przepaścią…to jak lęk wysokości :)…Tylu ludzi go ma… Jest taka piosenka ‘…dopóki nie dokonasz skoku wiary…’.  A dopóki nie stać mnie na ten skok, to walczę zawzięcie by odłamywać kawałek po kawałku to gruzowisko, pod którym jestem zasypana, by odsłaniać nie to co na zewnątrz ukryte ale paradoksalnie to co w środku zaprasza do kontemplowania niezmierzonych krajobrazów nieskończonej duszy… Lęk przed otwartą przestrzenią? Tam wolność i prawda o nas czeka na odkrycie- w środku. I dlatego z czasem wszyscy wielcy mistrzowie żyją rzeczywistością wewnętrzną- czyli prawdziwą niż tą zewnętrzną-projekcją, żyją w świecie przyczyny a nie skutku. Mają świadomość własnych projekcji, czyli kreowania rzeczywistości poprzez myśl na co dzień.

Spieszmy się pisać nasze księgi życia z miłością i pasją, mając przed oczyma duszy obraz większy i donioślejszy niż to co postrzegamy jedynie za pomocą oka i szkiełka…

Ten wpis dedykuję wszystkim wielkim mistrzom mego życia, dzięki którym (ich pracy i wysiłkowi by stawać się lepszymi na drodze życia), ja mogłam zacząć swoją drogę po schodach w górę… Dziękuję za waszą ciężką pracę, wysiłek, niegasnący zapał i oddanie idei wyższej niż my sami… Dziękuję za wszystkie mapy pokazujące drogę do domu i przecieranie szlaku przede mną…

Magdalena

Brak komentarzy