sie 24 2016

Związki a szacunek – do siebie

112498-Ciro-MarchettiSzanowanie siebie samego, godność osobista- to umiera w nas na rzecz sukcesu w oczach świata… Sukcesem jest też ‘posiadanie’ drugiego człowieka… bo tak widzimy dziś nieraz związki jako posiadanie kogoś. A gdy nie posiadamy nikogo to jest nam wstyd przed otoczeniem, jakbyśmy byli biedniejsi o ważny element inwentarza…

Widzenie określa świat w jakim żyjemy… Gdy żyjemy w subiektywnym świecie, a każdy z nas w takim żyje, sami dopuszczamy – przypisujemy –dajemy sobie przyzwolenie na jakąś rolę. Dokonujemy wyboru-jak zawsze. Gdy dokonuję wyboru, żeby nie szanować siebie, bo szacunek zastępuje dla mnie wartością ważniejszą –np. złudzeniem posiadania kogoś… To łatwo tutaj o zagubienie się we własnych iluzjach, gdzie uczucie szczęścia to tylko karmienie się nadzieją na przyszłość, która zawsze ma nadejść…a meta jest stale przesuwana o parę metrów do przodu…

W dzisiejszych czasach można by rzecz, że łatwiej godzimy się z czymś co uznajemy za powszechne czyli np. namiastkę zaangażowania, bycie ze sobą jak ja to nazywam na umowę zlecenie niż stały związek-bo dziś wszyscy tak żyją, bo to praca, bo to uwikłania finansowe- kredyty, alimenty, bo to żona była lub obecna. W wielu wypadkach pozwalamy trzymać się jak ptak na uwięzi, to znaczy dajemy komuś prawo by energetycznie, emocjonalnie i realnie zatrzymywał nas przy sobie na prawach wyimaginowanej obietnicy przyszłości… To jak służba rezerwowa, zawsze w pogotowiu ale nigdy nie wiadomo kiedy i czy nastąpi potrzeba zastąpienia tej drugiej. Wiele kobiet dziś za taki stan rzeczy obwinia mężczyzn, bo niby niedojrzali, bo nie mają odwagi zmienić swego życia, odejść od żony, bo boja się utraty majątków lub powikłań porozwodowych i pogorszenia układów z dziećmi…przyczyn jest wiele. Na pewno nie jest uczciwe trzymanie kogoś przy sobie przez długie lata za zasadzie zabezpieczenia, gdyby ewentualnie zdarzyło się, że jednak będę kiedyś sam, sama… Stwarzanie wrażenia, że się chce czegoś ale w zasadzie nie ma się możliwości, ale jednak się chce i raczej kocha…. Dziecinada, bo gdy się o kogoś troszczymy to nie trzymamy go przez lata na smyczy wiedząc, że ta osoba podczas gdy my jesteśmy ze swoją rodziną mogłaby pójść w stronę życia pełnego- to znaczy rozwijania siebie, duchowo i uczuciowo, doświadczania pełni bycia na zasadzie uczciwości, pewności, rodziny, dzieci. Każda kobieta chce w końcu jakiejś stałości, wiedzy na czym tzw. stoi i w którą stronę podąża i to jest normalne bo ile można żyć na wiecznej huśtawce. To co jednak budzi największy niepokój to nie ci tzw. nieuczciwi mężczyźni –bo oni jawnie mówią zazwyczaj, że maja rodziny (choć oni też J i co bardziej niepokojące to  to, że właśnie my, kobiety wychowujemy w końcu tych mężczyzn…), lecz nasza zgoda na pewne role, przyzwolenie do bycia rozwiązaniem zastępczym, pocieszaczem, naprawiaczem bądź tym marzeniem które ma nadejść w przyszłości, tym rezerwowym szczęściem, po które nie sięgamy bo proza życia…bo się przyzwyczajamy, że je mamy…i że czekamy i że może jakoś to będzie…a może wcale nie jest tak źle jak mi się wydaje? Kiedyś przeczytałam takie zdanie, nie pamiętam już gdzie ale głęboko zapadło mi w pamięć, że jeżeli diabeł zniszczy moralnie kobietę, tzw. przekabaci, to będzie znaczyło, że już zwojował świat, że wygrał. I sądzę, że to prawda bo to my, kobiety jesteśmy tym ostatnim bastionem, to my pilnujemy etyki, moralności, to zawsze kobieta albo wpuszcza zezwala, albo zabrania i mówi gdzie jest granica nieprzekraczalna, co jest świętością, co jest ważne. Określa jakby sprawy nadrzędne, wychowuje w pewnym sensie dalej jako żona swoją rodzinę, jako matka, jest tą latarnią morską i jednocześnie ostoją… Jest kapłanką, daje mądrość życiową, opartą na głębokiej intuicji, przeczuciu, wyczuciu, co i jak ten statek- moją rodzinę sprowadza na manowce a co sprawia że bezpiecznie płynie na wodach życia… I tak jest. To co napawa mnie jednak przerażeniem to to, że coraz częściej gubimy naszą intuicję, lub nie doceniamy naszej wewnętrznej mądrości, duchowości, potencjału i zaczynamy wierzyć w ułudę, że nasza wartość sprowadza się do seksu, do tego co zewnętrzne, do pozoru… Ogłupiające treści sprzedawane przez media niestety podtrzymują ten tzw. wizerunek kobiety sukcesu… A gdy spojrzeć na ten wizerunek poprzez swój wewnętrzny duchowy wzrok wychodzi niestety ohyda, pusta lalka, i to co się pod nią kryje co chce zawładnąć naszym życiem…

Z mojego doświadczenia karcianego wynika, że w wielu przypadkach gdy nie wywalczymy czegoś na samym wstępie związku, relacji, znajomości, gdy nasza siła przebicia i motywacja, chęć bycia razem jest największa po obu stronach to z czasem zapał opada, wkrada się strach, logika, kombinatorstwo…i przyzwyczajenie. Gdy damy komuś wszystko nie wymagając w zamian za wiele już na wstępie, to jaka taryfa przetargowa nam pozostaje? Wiem, że to nie jest może zbyt romantyczny język, ale niestety wraz z biegiem lat, z każdym miesiącem trudniej jest wytłumaczyć po co zmieniać coś co funkcjonuje ok (jako luźna relacja) i nie wymaga np. mojego zaangażowania, większego wysiłku, czy zapoznawania się z tzw. ciemnymi stronami drugiej osoby. Pewnie są też plusy takich układów pod warunkiem, że obie strony widzą tę wolność jako plus… W większości jednak przypadków któraś strona czuje się pokrzywdzona, bo widzi brak zaangażowania drugiej strony, niechęć przed wejściem w związek odpowiedzialny czyli taki gdzie dzielę z Tobą codzienność, hihi kiedyś się mówiło na dobre i na złe a dziś się mówi-Oficjalnie. Słowo być ze sobą oficjalnie jako para wypada z obiegu…bardzo wiele kobiet nie ma tego komfortu, który powinien być właśnie normalny… Dziś wypaczone słowo związek to: luźny związek, partnerstwo z wolna strefą-tzn. nie ingerujemy w nasze prywatne grancie- jest część mnie której nie możesz poznać, zobaczyć, bo tam mam inne życie, zobowiązania, jestem innym człowiekiem, bo podpisałem tzw. kontrakt umowę na życie, który trudno zerwać.

Wiele kobiet czuje się słusznie pokrzywdzonych w takich układach, ale gdy popatrzymy na drugą stronę tego medalu, to zobaczymy, że po drugiej stronie też jest żywa kobieta, która swoje już przeszła, nierzadko urodziła niejedno dziecko i walczy nie tylko o siebie ale i o to dziecko i jego zabezpieczenie… I gdy te dwie energie przeciwstawne się ścierają…rozumiecie jak to może wpływać na nasze życie, energetykę, dzieci…  Ważna jest zapewne intencja z jaką wchodzimy w  związki- nie krzywdzenia tych którzy już przed nami byli, tkwią nieraz też w mało satysfakcjonującym układzie, uwiązani np. na tej samej linie co my…Ważne jest na ile uważamy, że jesteśmy ratownikiem topielca a na ile niszczycielem światów. Bo w związkach gdzie jest kilka osób…różnie to może wyglądać. Czasem rzeczywiście widać struktury, które dawno się rozpadły i są tylko tworem podtrzymującym układ finansowy- zależnością kredytową…lecz czasem są to twory, które niespodziewanie po latach mogą się odbić od dna i ta przysłowiowa partnerka po drodze może okazać się kołem ratunkowym dla starego małżeństwa w zupełnie odwrotnym sensie. Jak to my z koleżankami wróżkami mówimy po cichu…kochanka-choć nieładne słowo to przepraszam ale nie znajduję zastępstwa, okazała się gorsza niż żona i wrócił do żony doceniając stare dobre śmieci…

Ale w zasadzie to co chciałam tutaj powiedzieć, to to, że przyglądając się różnym sytuacjom kobiet w różnych związkach widać na pewno, że wszystkie chcemy być kochane i mieć tego mężczyznę dla siebie, na wyłączność, być dla niego tą gwiazda polarną w nocy, gdzie inne tracą blask… Więc intencja na wstępie jest niby dobra i piękna…ale nie mamy 15 lat by jak nastolatki naiwnie- szczególnie w dzisiejszych czasach gdzie wiedza i doświadczenia związkowo- uczuciowo-seksualne przychodzą bardzo wcześnie- wierzyć, że zakochałam się to znaczy, że mam prawo walczyć o niego bardziej niż ona-pomimo że to jego żona i matka jego dzieci… Albo nie znaczy to, że powinniśmy sprzedać, wyzbyć się najpiękniejszych lat naszego życia, naszego dorobku energii, potencjału i zainwestować go w kogoś kto potraktuje to jak bonus do swego życia, które z czasem stało się po prostu normalne, nudne, troszkę zbyt zwyczajne… Każda kobieta ma w sobie wielkie zasoby, którymi może wesprzeć, obdarować mężczyznę, popchnąć niejako do sukcesów w życiu, zmobilizować tak, i ruszyć, że z jej potencjałem np. odbuduje swoje życie, firmę albo zacznie nową drogę. Ale gdy wszystko co mamy oddajemy lekką ręką, nieraz okazuje się że z czasem czujemy się oszukane…że to co włożyłyśmy nie zwróciło się, a ten kto osiągnął sukces lub poczuł się lepiej nie widzi, nie uznał naszej roli w swoim wybiciu się od dna… I tak bywa, ale pretensja i tak koniec końców wraca do nas…. Do szacunku do siebie samych, do cenienia siebie i swego potencjału, swojej kobiecości, swego człowieczeństwa, swojej duszy. Jeżeli masz szacunek do siebie, poczucie własnej wartości, nie zbudowane na pokaz, to nie runie ono pod wpływem czyjegoś szantażu, lecz oprze się jak skała porywom wiatru. I stwierdzenie, że nie mogę być z Tobą w pełni bo jestem z nią…i musisz nauczyć się  z tym żyć wydaje mi się niedorzeczne, nie podkopuje mojej wiary w swoją wartość, którą w tej wymianie ewidentnie się umniejsza i wtłacza bogactwo do ciasnego pudełka wmawiając mi, że nikt inny nie zechce tego towaru i powinnam liczyć się z ryzykiem pozostania na lodzie, jeśli nie w takim układzie trojga… Gdy wątpimy w siebie, takie argumenty grają na naszych wrażliwych strunach…każdy takie struny ma brzmiące w oddali z przeszłości, z dzieciństwa, z poprzednich związków. Dlatego tak naprawdę zanim wejdziemy w związek dojrzale, powinniśmy najpierw nauczyć się cenić siebie, widzieć siebie poprzez to co w nas piękne i akceptować siebie. Uwaga nie mylić z wynoszeniem się ponad innych. Ten kto jest pogodzony ze sobą, szanuje siebie, swoją duszę i człowieczeństwo, nadrzędne wartości, to samo dostrzega gdy zwraca wzrok na drugą osobę, po drugiej stronie barykady… I nieraz widzi coś w rozpadzie i pozwala się temu rozpaść a czasem odchodzi bo widzi, że to nie umarło tylko żyje przykryte codziennością, i jej problemami.

Większość pułapek relacji, tzw. wisielców nie do ruszenia pozornie, nie miałoby miejsca gdyby nie nasz brak szacunku do siebie i świata, naszych luster. Ale głównie jednak jak zawsze siebie samych, tu bierze się początek… Godzimy się najpierw na rolę nazywajmy rzeczy po imieniu kochanki, czekania, ukrywania się, życia na boku słuchając o problemach małżeństwa (którego nie postrzegamy że też jesteśmy problemem). I tak nieraz przez lata żyjemy wierząc, że facet, który mówi, że kocha ale nie może odejść od żony bo ta go puści z torbami albo zabierze dzieci, albo zniszczy jego dotychczasowe życie- wierzymy nadal, że może coś z tego będzie…. Z czasem uczymy się wierzyć, że to wina tej żony, bo to ona nie chce dać mu biednemu rozwodu, a on taki biedny poszkodowany i uciemiężony…i wylewamy żal, gromadzimy złość i angażujemy naszą energię  i potencjał w życie innej kobiety jej dzieci i męża, zamiast inwestować w swoje… Tak naprawdę nasza energia, potencjał jest tak silnie uwikłany i zaangażowany w takie życie na trzeciego, że nieraz karty pokazują nas jako mężatkę w trójkącie…ciut jak mormoni…choć nimi nie jesteśmy. No i jak tu zobaczyć przyszłość dla kobiety gdy ona energetycznie i faktycznie tkwi już w stałym związku, tyle, że dla niej nie ma on nic do zaoferowania z tego co taki związek powinien mieć. Przeważnie w takich układach każdy szuka winnych, mąż zwala winę na oczywiście niedobrą żonę, kochanka hihi w zależnością od nastroju na niego lub jego żonę lub na oboje, a żona na męża często nie mając pojęcia o kochance lub przeczuwając jej istnienie tylko… Bywają żony, które godzą się otwarcie na kochanki mężów ale to już inna bajka,  niestety w takich układach partnerki nadal czują się pokrzywdzone bo nadal muszą zadowalać się jakąś rolą i godzić na współżycie z rodzinami, które ani energetycznie ani rzeczywiście nie są ich… Takie funkcjonowanie w cieniu żeby nie gorszyć nikogo. Najgorzej chyba od strony energii, duchowej w takich układach wypadają mimo wszystko dzieci, bo to one zbierają żniwo takich eksperymentów rodziców, nieraz czując np. przyrodnie rodzeństwo, lub przerabiając karmę w spadku po nieudanych lekcjach-doświadczeniach rodziców. Wychodzą z tego później ludzie skaleczeni emocjonalnie i psychicznie choć z pozoru przecież jak to lubimy sobie wmawiać ich to nie dotyczy, lub przecież oni o niczym nie wiedzieli, może czasem coś słyszeli z kłótni w  domu (skrajna naiwność, żeby nie nazwać nie doceniania mądrości i intuicji dzieci inaczej)…. Olbrzymia jest przepaść między walką o posiadanie a miłością, choć bywają one bardzo często mylone.

Dziś człowiek jest jednak bardziej uczony bycia egoistą, czyli żeby realizować siebie w pojedynkę a nie życia razem-czyli współżycia, kompromisu, dla dobra rodziny-tego czym jesteśmy co tworzymy razem. Takie czasy troszkę, gdzie każdy uważa że żyje się raz i trzeba się nachapać albo jest się przegranym, jakbyśmy biegli na czas przez supermarket i chcieli spróbować wszystkich produktów z pułki po drodze- to właśnie opaczne rozumienie przeżywania życia dogłębnie, w pełni…rozumiane jako ilość często, mnogość, różnorodność a nie jakość…Ale ta wiedza przychodzi też….tylko nie do wszystkich w tym samym czasie.

Bywa też tak, że pół życia żyjemy przeszłością lub przyszłością, która może nadejść pisząc jakiś upragniony lecz nierzeczywisty scenariusz Przy okazji nie zauważamy jak traktujemy to Teraz poprzez naszą nieobecność w nim w pełni i nieuczestniczenie w życiu ludzi, z którymi się związałem, związałam. Popatrzcie jak energia pracuje wówczas dziwnie, jakie to marnotrawstwo, takie rozdwojenie, pompowanie sztucznie pustego balona… Na przykład płakanie pół życia za pierwszą miłością, z którą się już nie jest a miało się kiedyś szanse niby na lepszy los u jego boku…i pisanie scenariusza co by było gdybyśmy jednak zostali razem, miałabym teraz takiego idealnego męża (nie biorą pod uwagę zupełnie faktów, tego że obraz z przeszłości i obecny człowiek to dwie inne osoby…podobnie jak my). To pompowanie energii nie w naprawę swego życia, relacji lub szukanie kogoś do współżycia lecz zamykanie się w czasie i to takim który jest rzeczywistością alternatywą i sztuczną bo tylko z naszym subiektywnym scenariuszem, bez udziału tego kogoś. Drugi aspekt życia ułudy, to życie  w przyszłości gdzie mamimy się wizją związku z kimś kto w stale przesuwanej przez nas granicy będzie dostępny za rok, za kolejny rok a może za dwa… Może w końcu los nam pomoże, może on się zdecyduje rzucić rodzinę dla mnie, może ona zostawi męża…może… I żyjemy wyobrażając sobie, że tzw. szczęście może być dostępne i dla mnie za kolejny rok…nie zdając sobie sprawy, że już teraz mogłabym być na innej drodze, realnej. Z kimś innym mieć życie, a nie jego sztucznie pompowany obraz…gdzie gonię marzenie i idealne scenariusze (pomijając fakt, że każdy związek nawet romans po paru latach dopada proza życia).

Mogłabym o związkach bez końca, ale ostatecznie to co chciałam wydusić z siebie a co mnie męczyło od kilku dobrych miesięcy to to, że jeśli my kobiety nie nauczymy się szanować siebie samych i uwaga siebie nawzajem, nie jako rywalki lecz ludzi na tej samej tratwie płynących, to jak ma się nam polepszyć nasz los, los kobiet. Jak mamy oczekiwać szacunku, skoro same go sobie odbieramy, jak mamy oczekiwać współczucia, zrozumienia i miłości jeśli odbieramy je innej kobiecie, bo już się znudziła?? Jak mamy żyć bez strachu, że nasze dzieci będą pokrzywdzone przez rozwody, rozbicie rodzin czy nieczułych ojców, jeśli nie postrzegamy roli ojca jako ważniejszej niż moich potrzeb emocjonalnych (to troszkę jak rywalizacja z dzieckiem o względy partnera, niedorzeczne a jednak zdarza się). Jak mamy wierzyć w uczciwość i miłość opartą na poszanowaniu i pięknie jeśli budujemy ją na kłamstwie i czyimś nieszczęściu… Ufff to ważne pytania. I warto nad nimi pomyśleć. Nie każdy drugi związek, nie każde partnerstwo to zaraz utopia i zło, nie o tym jest ten tekst, lecz taką małą okazją do zastanowienia, dla tych którzy czują się zwodzeni w trójkątach. Może warto postawić jednak na godność własną, na godność w ogóle, na szacunek głęboki do siebie i drugiego człowieka, ukłon w stronę lustrzanego odbicia- to zawsze bardziej się opłaca dla nas, choć może tego nie widać z pozoru a dla naszej duszy to już długoterminowa inwestycja.

Magdalena

 

Jeden komentarz