sie 17 2016

Święta przestrzeń w nas. Bo wszystko czemuś służy…

Creating-Sacred-SpaceWszystko czemuś służy, wszystko jest po coś i ma swoją głęboką mądrość ukrytą w wydarzeniach, z pozoru nic nieznaczących słowach lub spotkaniach. To co z perspektywy czasu mogło wydawać się stratą czasu lub marnotrawstwem w gruncie rzeczy było pomostem do nowego ciebie, lepszego życia, większego zrozumienia, do stworzenia ciebie na nowo.

         Przerwa od własnego życia daje perspektywę, pomaga spojrzeć na siebie z boku, kim teraz jestem, czy podoba mi się to ubranko, kim mógłbym być…czy to w ogóle ma znaczenie kim jestem w oczach świata skoro nie daje mi radości, czy powinno mieć?

         Otóż gdy wracamy w stare miejsca, gdy zakładamy znoszone, wysłużone ubranko po dłuższej przerwie, mamy albo uczucie dyskomfortu, wyobcowania, zniechęcenia, ulgi lub przeświadczenie: nareszcie, jak dobrze być w domu… Czasem zdajemy sobie sprawę, że nie ważne gdzie nie jestem-wszędzie czuję się w końcu źle, obco, nie na miejscu… Pytanie brzmi ostatecznie-czy wszędzie, w każdym miejscu, czasie, potrafisz odnaleźć swoją strefę komfortu-swoją świątynię zadumy-swoją świętą przestrzeń, która jest tak bardzo twoja, tak cicha, intymna, prywatna i …święta, że mówienie o niej na zewnątrz wydaje się nie na miejscu- jak odsłanianie niewinności przed bandytą-światem…

Bez tej twojej strefy, bez próby odnalezienia jej, ustanowienia jej w sobie, żadne ucieczki od siebie, od pracy, przeprowadzki i nowe wyzwania nie doprowadzą nas tam gdzie myślimy, że dążymy… To tylko kolejne wakacje od siebie, od setna, kolejna próba niejako oszukania siebie, że to co ważniejsze przychodzi z zewnątrz, i że świat zewnętrzny wie więcej o mnie niż ja sam, wie czego mi potrzeba, podobnie jak ludzie, których mogę spotkać…

Gdy żyjemy w świecie zewnętrznym hmmm z pominięciem swojej świętej przestrzeni- bez próby zaglądania, usłyszenia lub poznania istoty rzeczywistości….jesteśmy jak statki na morzu targane wiatrami, zależne od pogody-innymi słowy żyjemy na poziomie karmicznym- tudzież zdarzeniowym, tudzież przerabiamy wszystko bardzo silnie w rzeczywistości fizycznej, przy udziale osób trzecich i wydarzeń-bo to one są dla nas wyznacznikiem i autorytetem… Żyjemy w  świecie skutków nie przyczyn, nie łącząc jednych z drugimi na istotnym poziomie… Bez przeświadczenia, że wszystko jest ze sobą połączone a moje życie wewnętrzne jest przyczyną tego co się objawia, odwracam lub raczej zaprzeczam rzeczywistości, wierzę w przypadek i bardzo bardzo trudno mi pojąć dlaczego coś się dzieje w moim życiu, dlaczego spotykają mnie trudne chwile, dlaczego mam poczucie bez sensu, hmmm lub w ogóle tak głęboko nie analizuję- po prostu mam gorszy dzień i lekką depresję więc może ją zapracuję, lub utopię :), albo pojadę do spa…nad morze…kupię sobie coś nowego- to wszystko tematy zastępcze, tzw. ucieczkowe… Gorzej gdy temat zastępczy zaczyna nas nudzić i sam w sobie staje się przyczyną depresji, że np. mój urlop z powinien być bardziej książkowy czy pocztówkowy, powinienem po powrocie do pracy olśniewać opalenizną i tryskać dobrym humorem- ale kurcze! jak się właściwie wypoczywa na wczasach? Dla wielu ludzi konieczność spędzenia ze sobą samym bądź drugą osobą np. 2 tygodni bez laptopa, telefonu, Internetu (ola Boga!) to po prostu męczarnia :), (dla innych bez baru :)), a jeszcze dla innych konieczność patrzenia na siebie i swoje życie – o ile wytrzymają takie napięcie przez kilka dni, bo większość po jednym góra dwóch dniach szuka starych sposobów na zabicie tzw. nudy-czyli zagłuszenie siebie.

         Gdzie jest to miejsce, w którym miałem się czuć dobrze, sam ze sobą najpierw, a potem z innymi, po co ja to wszystko robię, skoro to błędne koło? Gdzie jest moja przestrzeń, w której czuję siebie w połączeniu z Czymś co jest dla mnie święte, pilnie strzeżone i na tyle niewinne- dobre, że otwieram swoją duszę, zdejmuję sztywny skafander i czuję jak moja skóra oddycha a głębokie westchnienie ulgi –wydech- opuszcza moją klatkę… I wreszcie mogę poczuć – to tu jest przedsionek tego idealnego miejsca przestrzeni- to tu jest ten świat, o którym nikt głośno nie mówi z obawy przed wyśmianiem- bo kto dziś ośmieliłby się powiedzieć, przyznać przed innymi, że marzy o dobrym świecie, gdzie wszystko jest piękne, niewinne i tak po ludzku bajkowe, kochane… To marzenie nigdy nie umiera w ludziach, czasem tylko usypia głębiej, w niektórych płycej, a w innych jest całkiem żywe i troskliwie pielęgnowane jak ogień w nocy na pustkowiu…

         Ta święta przestrzeń to twoja strefa komfortu z samym sobą. Co to znaczy? Ano dokładnie tyle ile sam sobie chcesz dać, czyli pozwolić z niej zaczerpnąć…  Gdzie jej szukać? Jakkolwiek głupio to zabrzmi w najbardziej niewinnej (świat i ego pewnie powiedziałoby infantylnej) części siebie, tej którą codzienność i tzw. brutalna rzeczywistość spycha bezpardonowo w błoto i jeżeli się tylko uda przysypuje wielką ilością gruzu żeby za szybko nie wylazła… Ale ta część jest w każdym z nas i żyje przez wieczność całą i dalej, to ta część która pcha i motywuje ludzkość do tworzenia rzeczy pięknych, z impulsu serca, z nieświadomych pokładów, to ta część która wierzy nadal …. Tak… wierzy w inną rzeczywistość, bo ta wydaje się zbyt okrutna, na tyle że aż nieprawdopodobna. To ta część, która szuka i gna przez świat, bo coś jej mówi, że za rogiem będzie lepiej…tyle,  że nie zawsze potrafi zdefiniować, zrozumieć co dla niej znaczy to lepiej.  A to lepiej zawsze ma swój początek w świętym miejscu –tam gdzie prawdziwe ja, pamięć o tym kim jesteśmy spotyka się ze Stwórcą i widzi jedność, stałe połączenie oparte na pewności ….i co ważniejsze dla nas jako ludzi – na miłości. Bo wbrew wszelkim pozorom, i twierdzeniom, miłość jest dla nas pewnikiem i to ona jest logiczna …nie ma dla człowieka, jednostki ludzkiej większego zapewnienia, które wzbudza zaufanie niż miłość autentyczna – którą czuje i widzi… Jak świat  światem nasze poszukiwania lepszej rzeczywistości zawsze miały za cel jakiś ideał, który przeczuwaliśmy, wiarę że jest coś większego i że przecież czujemy to jakoś poprzez siebie…. Uff żyjemy w czasach gdzie tak dalece oddaliliśmy się od istoty tego kim zaprawdę jesteśmy i wiedzy o nas samych, pochodzeniu i działaniu że tak to ujmę, że pozamykaliśmy się na Prawdę. I tak drogą okrężną prawda musi docierać do nas i tłumaczyć nam jak dla głuchych i ślepych – pomimo że fizycznie widzimy, ale zupełnie na odwrót. Widzimy skutek, nie przypisując mu przyczyny-widzimy, że klocek spadł ale nie pojmujemy, że w wyniku naszego popchnięcia… świat zewnętrzny może dać nam tyle satysfakcji i komfortu, tyle poczucia bezpieczeństwa i zadowolenia ile sami sobie zapewnimy-ale nie przy pomocy środków zewnętrznych, lecz własnych starań o poznanie siebie w wymiarze tej niewinności, o której nie chcemy pamiętać, której się wstydzimy, uważamy za głupią lub zbyt mglistą…czasem trudną lub nieosiągalną. I tak udajemy przez większość życia często, że nie znamy siebie i dokonujemy tzw. rozszczepienia na dwie istoty- gdzie jedna to ta Kasia, Ania, Krzyś lub Bartek, którzy żyją niby książkowo-zwyczajnie i nie wiedzą dlaczego kolejny dzień w ich życiu sprawia, że czują się jakby coś ważnego im umykało…jakby życie było jakieś nie tak jak trzeba, po prostu nie takie jak powinno być… A druga istota to Ta, która stoi obok i czeka, aż zechcesz zwrócić na nią uwagę i posłuchać jej łagodnego głosu, który opowiada ci o Tobie-ale takim którego dotąd nie znałeś-bo nie chciałeś nim być-często z powodu licznych demotywatorów, przekonań świata…

         Gdy wracasz do siebie –gdziekolwiek byś nie był, kimkolwiek byś nie był, to zawsze powinieneś czuć, że to jest twój DOM- dla mnie dom to synonim, symbol, skojarzenie akurat najlepsze z możliwych-dlatego tutaj używam tego słowa jako wyznacznika pokoju, spokoju, bezpieczeństwa, azylu, miłości, ochrony, przytulności, zaufania, przytulenia, zawierzenia, zwierzenia, jedności poprzez połączenie w miłości, ja i ty to jedno… te wszystkie odczucia powinny być dla ciebie namacalne w twojej świętej przestrzeni, tym łatwiejsze do odnalezienia im częściej do niej wchodzisz-to jak ze ścieżką –raz wydeptana ułatwia dostęp do źródła.

         Dlaczego ludzie dziś tak bardzo bagatelizują siebie? Uciekają od swojej przestrzeni, od szukania w sobie  najpierw rzeczywistości pierwotnej by ujrzeć jej następstwo-projekcję zewnętrzną? Być może tak daleko odeszliśmy w zapomnieniu, tak głęboko  śpimy snem świata zewnętrznego, że ciężko nam bez pomocy się obudzić i zorientować o co w tym chodzi naprawdę… Każdy z nas potrzebuje pomocy, jakiegoś wsparcia, tego czegoś co dla niego byłoby synonimem świętości, szacunku, ideału, dla którego jego dusza się pokłoni, bo wie że On podtrzyma Płomień w ciemności. Dla jednych będzie to wiara w awatara, mistrza, dla innych w drugiego człowieka obok, dla innych w jakąś wartość abstrakcyjną ale namacalną w przejawie zewnętrznym-jak troska o drugiego człowieka…Zawsze musi nas prowadzić jakaś Prawda wyższa, bez niej jesteśmy jak bezbronne dzieci w obliczu zasadzki…jak brrr koszmar mego dzieciństwa-bohaterowie z filmu o Krugerze -śniący realne sny –koszmary, z których nie potrafimy się wybudzić.

         Nie ważne w zasadzie jest narzędzie pracy, ważne co chcesz poprzez nią przekazać, jakim symbolem, żywym dowodem czego chcesz tutaj być… Bez głębszych przesłań, wartości odzwierciedlanych w naszych postawach, nasze życie napełnia poczucie bezsensu, goryczy, żalu, zagubienia i pretensji…bo wiemy, czujemy w środku, że to nie o to chodzi tutaj tak naprawdę… Innymi słowy znajdź swoje przesłanie, swoją niewinną prawdę w środku, w tym co robisz teraz, już dziś…i nie zmieniaj pozornie nic-na zewnątrz- zacznij zmieniać swój stosunek do siebie w tym co robisz…. Ot i cały sekret…a jeśli stwierdzisz raptem, że to nadal nie to, to szukaj dalej, ale nigdy nie zapominaj, że znaleźć najpierw i tak musisz w środku- siebie, swoje połączenie ze świętym istnieniem. I nie oceniaj siebie za surowo, bo nigdy nie poczujesz miłości jaką ma dla Ciebie Twoje JA, Bóg, jeśli sam siebie potępisz lub uznasz za niegodnego.

         Gdy wyrobisz w sobie zwyczaj siadania w jednym miejscu na jedną chwilę zadumy, rozmowy wewnętrznej z tym co uważasz za święte, piękne, za tzw. siłę wyższą…to wkrótce rozpoznasz, że to miejsce tchnie życiem, staje się jakby oazą w twoim domu- także w sensie czysto fizycznym, będzie tam jakby inna energia-sprzyjająca twoim spotkaniom z Bogiem, z wyższą Jaźnią, z komunikacją z niewinnością w Tobie…i to ten czas i ta rozmowa da ci poznać co najcenniejszego nosisz w sobie…jak żyć…po co…jaki to i tamto ma sens…dla ciebie nowego- tego samego-przeoczanego. To żadne nowe prawdy lecz stare jak świat, tyle że stale bagatelizowane…i tak żyjemy, idziemy przez życie ślepi, szukając po omacku tam gdzie nie trzeba, słuchając ale nie tego co trzeba- jak to się mówi nie ten kto najgłośniej krzyczy jest najmądrzejszy…

         W miarę słuchania Siebie, w sobie, szukania Wyższej siły-komunikacji z nią na różne sposoby, zaczniemy postrzegać siebie inaczej, i nasze osiągnięcia dotychczasowe…hihi czasem mogą się nam wydać bagatelne, bezsensowne, lub w ogóle głupie… Ale to też nie dostrzeganie po prostu, że wszystko służy czemuś. Jeśli nie szukamy bezpośredniego kontaktu, nie widzimy drogi na skróty (choć czas tutaj w ogóle nie gra roli) to idziemy najlepszą drogą dostępną na dziś- bo wszystko dzieje się po coś i czemuś służy, i ma swoje miejsce na planie tzw. Bożym. Innymi słowy – określenie przypadek-wypada z naszego słowika jako niedorzeczność i pozostaje zaufanie Przewodnictwu… a to już długa dość droga i nie zawsze tak łatwa jakby się nam wydawało. Aczkolwiek jedyna możliwa i pewna.

         Patrząc wstecz kobieta, która klęczała przy łóżku chorego ukochanego i roniła łzy, wyrzekała sobie w głowie: Boże po co były mi te wszystkie nauki, wiedza o ziołach, i alternatywne sposoby leczenia-jeżeli teraz po tylu latach i dyplomach nie mogę uratować żadnym z tych sposobów tej osoby, którą kocham… Wszystko wydało się na nic, ten cały wysiłek, by nauczyć się technik uzdrawiania, by poznać wszystkie meridiany, by przejść tyle kursów… Kiedy na końcu czuję się bezradna…i nic wydaje się nie działać…. Dlaczego, po co?

Po to, że wszystko czemuś służy i ma swój sens… To co wówczas wydawało się szczytem marzeń i możliwości, było po prostu środkiem na drodze do tej Marysi, która dzięki takim a nie innym narzędziom uczyła się miłości do ludzi i Boga, wiary w dobro, w idee wyższe, odkrywała zapomniane kawałki siebie, składała świat poprzez wiarę w Boga na nowo…

         A gdy trwoga to do… I tak stara prawda sprawdza się zawsze, nic nie ma takiej mocy sprawczej jak: szczera intencja, westchnienie serca, modlitwa serca, płacz duszy, gorąca prośba prosto z serca nie przyćmiona żadnymi myślami czy interesami, zachciankami… Bo każde machanie ręką odniesie skutek adekwatny do stopnia świadomości machającego, intencji jego, czystości serca i połączenia z najświętszym Istnieniem, źródłem Stworzenia. A że poprzez uczenie się technik machania pogłębialiśmy w rzeczy samej naszą więź z Bogiem i uczyliśmy się mu ufać i poznawać na nowo jego przejawy w życiu i w nas to inna Prawda. I ta droga tutaj nie ma innego zakończenia i celu.

Ja po prostu nazywam Boga Bogiem ale tutaj na potrzeby różnych osób, których może razić lub odrzucać używanie czegoś co uznają za symbol jakiejś religii, lub w ogóle religii, używam zamienników, ale mam na myśli Jedno, nazewnictwo jest tylko wydźwiękiem, które wywołuje skojarzenia w naszych głowach-staram się na tyle rozszerzyć te pojęcie i zuniwersalizować żeby pokazało wspólną płaszczyznę dla nas wszystkich.

         Ostatecznie zawsze chodzi o jedno – by odnaleźć sens, czyli istotę rzeczy, a w obrazach tego świata na próżno szukać źródła-to odbicie jedynie idei… My jako projektory możemy wyświetlać wszystko, i tylko od nas zależy jaką rzeczywistość postanowimy dziś oglądać poprzez swój pryzmat… Zmień myślenie zmienisz projektor, poznaj siebie, poznasz twórcę…a stamtąd Twórcę i nie zechcesz już zawrócić z drogi do Domu.

ławka

A Twoja święta przestrzeń, jak wygląda teraz? Czy jesteś  w niej stale, czy odwiedzasz często, czasami czy zupełnie rzadko…a może dopiero się tam wybierasz po latach nieobecności?

Magdalena

Brak komentarzy