maj 08 2016

Walka o siebie. Depresja, dół, rozpacz – ukryty wróg

823226964349c859083b2944df172617Zwątpienie i rozpacz, jak często w  nie popadamy nie zdając sobie sprawy, że to one są podstępnym wrogiem, z którym walczymy tutaj o wyższą stawkę niż możemy przypuszczać. Mamy tendencje bagatelizować dziś tzw. depresje i łykać tabletki cudownie uzdrawiające tzw. zaburzenia psychiczne, stany lękowe, depresyjne, zły humor, nerwice, et cetera. Rzadko jednak dziś potrafimy spojrzeć na rozpacz jak na pułapkę, w którą wpada dusza, jak na sidła zastawione przez bezwzględnego kłusownika na zwierzynę… Dusza dziś nie ma racji bytu, w psychologii, psychiatrii najważniejszym elementem leczenia dziś jest tabletka, skład chemiczny mający wywołać reakcję chemiczną w organizmie. Mało kto jednak zajmuje się duszą, tym co ją uwiodło, przyciągnęło, przytłoczyło w trakcie podróży, mechanizmem pułapki, która wydała się kusząca lub ‘prawidłowa’ czy ‘opłacalna’ na tyle, że weszliśmy w nią jak zaślepieni.

Na wschodzie ludzi widzących inaczej rzeczywistość, tzw. ‘obłąkanych’ traktuje się jak swego rodzaju świętych, dotkniętych darem, mających kontakt z innym światem, przestrzenią wychodzącą poza to co fizycznie dziś umiemy postrzegać (a postrzegamy na tyle na ile mamy otwarty umysł i dojrzałą świadomość). U nas wyklucza się, pomija za często element duszy, świata niematerialnego, sprowadzając zazwyczaj wszystko do tzw. nadmiernej wrażliwości- i to na dodatek w ujemnym znaczeniu tego słowa.

Ubolewam bardzo nad tym, że nasza wiedza została tak bardzo okrojona przez wieki ze spuścizny przodków, spuścizny pokoleń na temat leczenia naturalnego, wiedzy dotyczącej sfery duchowej, obrzędów ludowych, pradawnej mądrości duszy. Kiedyś łatwiej człowiekowi było uwierzyć i uznać za oczywistość, że depresja czy rozpacz to pogrążanie się w mroku i energiach demonicznych, że to odcięcie od energii światła, mądrości i miłości….i że by wyrwać się z takich ciemności nieraz potrzeba pomocy drugiego człowieka, przewodnika, kapłana, szamana….kogoś kto rozumie procesy wielowymiarowe i powiązania pomiędzy światami, kto widzi uwikłania na poziomie duszy. Nie chcę tutaj jednak wchodzić w kontrowersyjne tematy i zaczepiać współczesny świat nauki, który ma również swoje wielkie osiągnięcia….mam inny cel. Chciałabym uwypuklić dzisiejszy sposób podejścia człowieka do tzw. depresji, rozpaczy, żalu, samotności, zagubienia, braku poczucia sensu istnienia, pustki…itp. Te wszystkie uczucia zakopujemy, przykrywamy dywanem, lub ładną makietką….która gdy tylko wiaterek mocniej powieje wywraca się i rozlewa wszystkie brudy ze zdwojoną intensywnością przykrywając po czubek głowy jeszcze większą falą… A gdy ta wydaje się nie do okiełznania często sięgamy po alkohol, narkotyki, używki, które pozwalają w jakimś sensie zdystansować się od problemów i przez chwilę wziąć urlop od swego życia…po prosu uciec. Jak długo i jak daleko można pozornie uciec? Dopóki sił zabraknie….dopóki zobaczę, że uciekam w głąb jeszcze większego koszmaru…do miejsca skąd nie ma już ucieczki przed sobą.

Z duchowego punktu widzenia, są energie ciemne i jasne w naszym świecie dualizmu, gdzie wszystko funkcjonuje na zasadzie dwoistości, ying i yang. My jesteśmy tymi, którzy zawsze wybierają stronę mocy lub niemocy, światła bądź ciemności, wolności lub niewolnictwa. Każda sekunda, minuta, godzina, dzień w którym poddaję się zwątpieniu i kwestionuję swoje bycie tutaj, swoje życie jako coś dobrego jest pracą nad oddawaniem siebie w niewolę. Brak wiary w miłość dobro, światło, prowadzenie, wywołuje uczucie odcięcia, odosobnienia, podobnie jak pycha, wywyższanie się ponad świat innych, powoduje odcięcie od nich i chęć funkcjonowania na zasadzie jednostki niepołączonej z całością wszechświata, to wyłączanie się swoją wolą z energii miłości- współdzielenia- współdawania- światła- prowadzenia. Tacy ‘wyizolowani’ ludzie (choć pozornie nic może z zewnątrz na to nie wskazywać) właśnie często mówią, że nie czują Boga w swoim życiu, zatracają się w rozpaczy, w poczuciu osamotnienia …odrzucenia, którego często są sprawcami jako ci, którzy dokonali wyboru pierwotnego na jakimś etapie – bo to zawsze my wybieramy.  A z powodu dumy zwykle urażonej (bo czujemy się porzuceni lub odtrąceni) nie potrafimy przyznać się, bądź zweryfikować swoich czynów, postaw krytycznie na tyle, by wykazać po prostu skruchę, i wtedy następuje kolejny etap-utwierdzenie się w swoim odrzuceniu, rozgoryczeniu -krok w głąb ciemności….

Poprzez skruchę uwalniamy się z łańcuchów niedoli, niewolnictwa, ale także pychy-tj. ciemności (pycha to chęć świecenia na tle innych i pozornie niektóre energie ciemne czytaj lucyferyczne właśnie poprzez tę opcję przyciągają innych…żeby nasze dobro, poświęcenie itp. było znane, podziwiane i widoczne….to jedna z najtrudniejszych pułapek i łatwo tu połknąć haczyk- bo któż  by nie chciał ujawnić, że dał 100tyś złotych na jakiś szczytny cel albo że dał ubogim mieszkanie…). Skrucha, weryfikacja, przepłakanie…oczyszcza wzrok nie tylko fizyczny ale i duchowy i pojawia się światełko w tunelu i wiara się zaczyna tlić, wiara w przebaczenie w uwolnienie, w dobro…. I tu wkracza łagodność, łagodność dla siebie, bo nic tak nie zadusza wiary jak właśnie niewiara w przebaczenie, w dobro wszechświata… Gdy sami się uwolnimy z krępujących nas wyrzutów sumienia i uwierzymy, że istnienie dobro ponad wszystko i pozwolimy sobie na wiarę, że ono jest też dla mnie…to pierwsza bitwa jest już wygrana. Takich bitew staczamy dziesiątki w ciągu dnia, a w najgorsze dni pod koniec mamy już ochotę tylko na przysłowiowego drinka i nie myślenie.

Zauważyliście ile rzeczy robimy w życiu pod innych? Ile kobiet na pewnym etapie staje przed otwarta szafą i stwierdza, no dobra mam te wszystkie super sukienki, ale komu ja się w nich pokażę? Albo po co mi ten super cudny samochodzik jeśli nikt mnie miałby w nim nie zobaczyć…. Ostatnio zastanawiałam się jakby wyglądały nasze cele i motywacje gdyby wyłączyć z  nich porównywarkę, wyścig szczurów i niezdrowe ambicje, rywalizację… Hihi współczesny świat stanąłby na głowie, a reklama nie byłaby dźwignią handlu…ale to jeszcze daleko przed nami, a może nie tak daleko, kto wie?

Chciałabym żeby ludzie nauczyli się postrzegać swoje codzienne utarczki, swoje tzw. depresje i doły jako walkę z realnym przeciwnikiem, który choć niewidoczny, gdy go wpuszczamy, otwieramy drzwi poprzez zapraszające rozczulanie się nad swoją biedą (uff depresja to jedna z moich ulubionych koleżanek- nieraz zapraszam ją na małe tete a tete i pozwalam się jej rozgościć na dłużej, przy lampce popłaczemy sobie nieraz razem jakie to życie jest podłe i niesprawiedliwe a ja biedna i nie kochana….), zaprzyjaźniamy się z nim, pozwalamy spoufalić poprzez odebranie nam wiary…wiary w swoje dziedzictwo, pochodzenie, prawdę, Dom, rodzinę. Nasze dziedzictwo to przeciwieństwo tego co chce wejść i zagarnąć naszą moc, siłę, nasze światło i ukazać się w chwale zamiast niego. A my za każdym razem gdy pozwalamy sobie wierzyć, że Miłość już nas nie kocha, że Boga nie ma, że dusza jest bezdomna i nie otoczona opieką, oddajemy nasze dziedzictwo, światło wrodzone-dziedzictwo dziecka Bożego w ręce przeciwne. I tak czynimy się dobrowolnie nawet nie tyle sługami, co niewolnikami ciemiężyciela.

Zastanawiam się nieraz dlaczego tak trudno nam rozpoznać ten proces oddalania się, oddzielania duszy od światła tak bardzo, że czasem gdy się spostrzegamy jest już za późno by się cofnąć w łatwy sposób…i trzeba długiego procesu oczyszczenia, pomocy innych dusz, ofiary ludzi i przewodników, wojowników światła by nas wyswobodzić. Jesteśmy jak dzieci, które nie potrafią za długo wytrwać w postanowieniu bycia dobrymi gdy rodzice wyjeżdżają na wakacje bez nas :). Tak samo my, potrzebujemy stałych przykładów, dowodów miłości, przyciągania nas i przekonywania (iluż świętych coraz to nowych musi rodzić każda epoka, którzy w cierpieniu i pocie czoła niosą na swoich barkach ciężar świata i wydeptują nam drogę powrotna do Domu), pouczania dlaczego tu jest dobrze a tam to nie wolno, bo można się poparzyć i będziemy płakać. Gdy popatrzeć uczciwie na człowieka, jego dzieje, a nawet bliżej, na zwykłą szarą codzienność, to widzimy, że naprawdę jesteśmy jak dzieci, które stale trzeba podtrzymywać by wytrwały w dobrych postanowieniach (hihi pamiętacie wszystkie postanowienia noworoczne z poprzednich lat? Już ich nie robię-doszłam do wniosku, że nie ma sensu robić długiej listy, lepiej skupić się na jednym postanowieniu i wytrwać w nim na przestrzeni kilku lat :)). To jeszcze inna kwestia, że chcemy dużo i naraz, bo nauczono nas braku pokory w żądaniach. Kto dziś docenia żmudny powolny proces dochodzenia do jednego zwycięstwa. A przecież takie jest życie…. To codzienność, uczenie się cierpliwości w małych, drobnych, prozaicznych czynnościach, uczenie się kochania swojej codzienności, i uczenie się wdzięczności za nią… Ech świat tak pędzi po kolejny sukces, że nie widzi życia, które przecieka przez palce w zwykłej codzienności. To pogłębiające się stopniowe oddzielenie od siebie samego, od rodziny, od dzieci przy tym samym stole, od światła gwiazd na niebie….bo kto ma siłę dowlec się na balkon i popatrzeć w gwiazdy na koniec dnia – strata czasu? Znaleźć swój rytm, swój wewnętrzny spokój, swoje postrzeganie świata-a nie takie jakie nam serwuje reklama… Można żyć w matrixie i widzieć jednocześnie siebie jakby poza nim, działać na własnych prawach, zasadach… Postrzegać mechanizmy, które wywołują we mnie nienawiść do siebie, do świata, do życia, depresję i niemoc, które podkopują moją wiarę i łączność z Absolutem, Bogiem, wibracją światła. Warto wyłapywać te mechanizmy i nie pozwolić stać się w nich pacynką na sznurkach. Warto umieć rozpoznawać kiedy wpadłem już w ten mechanizm pułapkę i umieć otrząsnąć się choć na tyle by postrzec, że coś mnie tłamsi i to nie jest to czego chcę i na co chcę pozwolić… Sama taka myśl wywołuje już otrząśnięcie z pierwszej fazy depresji i poluzowuje ciasne więzy dając energię i siłę by wierzgać i walczyć o siebie, o wolność, o światło, o szczęście, o pełnię  życia… Gdy czujesz wdzięczność za swoje życie i potrafisz wymienić na głos, ale wierząc w to na pewno, z głębokim uczuciem wdzięczności w sercu, kilka rzeczy, za które chcesz podziękować- to znaczy, że nie jest wcale źle :). To dla mnie trochę taki wskaźnik mojej depresji i jakby realny dowód na ile już się poddałam a na ile dalej walczę o siebie… A gdy widzę ile mam czasu i ile z siebie poświęcam dla tych, za których jestem najbardziej wdzięczna – wtedy hmmm mam kolejny wskaźnik… Każdy może opracować swoje miarki, ważne by wiedzieć i dojść do tego, co naprawdę nadaje memu życiu sens i jest moim umocnieniem, moją wiarą i nadzieją – moim łykiem wody na pustyni, gdy wkoło paląca susza…. Świat to pozór a my mamy w nim odnaleźć to co prawdziwe dla nas, wbrew sprzecznym głosom świata i jego fatamorganom…

Magdalena

Brak komentarzy