wrz 01 2015

Zobaczyć siebie inaczej…

lion-mirrorKażda rzecz na tym świecie jest informacją o sobie, w każdej można odnaleźć spis treści i źródła, z którymi jest powiązana, tak jak rzeźba posiada jeszcze dotyk i zapach rąk artysty, a materiał, z którego została wykonana skądś pochodzi, z którejś kolonii leśnej, ma swój zapach, rodzinę, informację o sobie, jakość i szczególne cechy, predyspozycje… Tak jest ze wszystkim tutaj. Wszystkiego czego dotykamy i co dotyka nas jest śladem, z którego krok po kroku można odczytać informacje, nieraz zadziwiające, niekiedy straszne, czasem wypierane, odrzucane…bo przypominają nam że jesteśmy nadal częścią czegoś czego nie akceptujemy.

Gdy przyjrzymy się naszym niektórym chorobom, bolączkom, powracającym niegodnościom, czy chronicznym, przewlekłym przypadłościom, wiemy, że coś je przecież wywołuje…tylko nie zawsze a raczej rzadko chętnie sami patrzymy co. Przez patrzenie rozumiem chęć zrozumienia, przyjęcia informacji o przyczynie nieprawidłowości, jej podłożu. Przeważnie im większy problem tym większe stadium zaprzeczenia, chowania głowy w piasek lub lęk przed w ogóle zaglądaniem i zobaczeniem co się tam chowa, kryje. Nikt nie lubi odsłaniać swoich słabości, chwalić się tzw. porażkami, czy pokazywać swoich błędów. A z tymi ciągnącymi się latami blokadami, narosłymi problemami jest trochę jak ze śmierdzącym jajem, chowamy je, uważamy żeby nie rozbić, bo smród z tego okropny i nie wiadomo co z tym później robić…by wtedy to już trzeba coś robić, bo wszystko się rozlało. I nieraz tak to już jest, że czekamy aż się coś ‘rozleje’ zanim zmusimy się do przyznania przed sobą, że mamy problem. Co znaczy przyznać się przed sobą? Czy to znaczy stwierdzić ok mam tę dolegliwość niech lekarz coś wymyśli ja umywam ręce, odcinam się…i klnąć na czym świat stoi i jacy to nieudolni lekarze, że pomóc nie potrafią…czy spróbować zbadać siebie… Przez zbadać nie mam tu na myśli zabawy w doktora medycyny, lecz zbadanie swego wnętrza-duszy, swoich myśli i emocji oraz głębszych uczuć, które krzyczą z bólu gdy tylko zbliżamy się do problemu.. Po czym poznasz, że trafiłeś do strefy zero…ano po tym że im bliżej jesteś środka, przyczyny, tego co wywołuje twój problem, tym większy opór podświadomie w tobie narasta, lęk, płacz, chęć ucieczki…lub uczucie uwięzienia, duszenia, zamknięcia w pułapce bez wyjścia. Im bliżej podchodzisz tym bardziej rozpoznajesz zakopane i ukrywane lęki przed: samotnością, opuszczeniem, bezradnością, śmiercią… przed brakiem środków do życia, przed bólem, przed odebraniem miłości, przed…. itd. I gdy dasz się ponieść fali to łatwo w tym utonąć, rzecz w tym żeby mieć odwagę popatrzeć na te wszystkie kłęby emocji, na burzę w środku ale w nią nie wchodzić, nie dać się ponieść przez wichurę, bo wpadniemy w odmęt czarnej rozpaczy i nic tylko płacz… Każdy z nas zmaga się z silnymi emocjami, lękami pierwotnymi, własnymi ‘demonami’, najgorsze co można zrobić to oddać im swoją siłę i uwierzyć, że jesteśmy w pułapce. Bardzo ważne jest coś czego w takim momencie często brakuje: siły, woli, determinacji do przejścia na drugą stronę, wiary bardzo silnej i niezachwianej w istnienie opcji wyjściowej i pewności, że ja mogę, potrafię tam dojść.

Skąd czerpać siłę? To pytanie klucz. Jedni czerpią ją z rodziny, przyjaciół (pomyślcie jak silną energie muszą mieć osoby pracujący z ciężko chorymi ludźmi, np. w hospicjach, czy szpitalach), inni z ‘tego czegoś’- celu, marzenia, które staje się ich mekką… Słyszeliście na pewno nieraz powiedzenie, o teraz jak coś tam zrobiłem to już mogę puścić, już mogę umrzeć, albo dopóki tego nie zrobię, nie zobaczę kogoś, nie pojadę gdzieś, nie zadbam o coś ważnego nie ma mowy żebym się stąd wyniósł, żeby coś mnie powaliło… I tak jest. Wszystkie matki znają trochę ten mechanizm, gdy bojąc się operacji lękają się w gruncie rzeczy nie o siebie ale o swoje dzieci, które mogą zostawić bez opieki… I to dla nich żyjąc, spinają się, zbierają całą siłę, motywację, energię by wykreować zdarzenia ku zdrowiu. I bardzo często to pomaga, nie mówię, że zawsze, ale jakaż to siła motywacji, jaka energia, i jaka piękna intencja, czyż nie jest to jedna z najpiękniejszych modlitw serca… ‘chcę być zdrowa dla moich dzieci’…

Intencja… uff można by się o niej rozpisywać. … to podstawa wszystkiego- jak na górze tak na dole.

Gorzej gdy widzimy, że mamy problem, skąd on się bierze, dlaczego wraca i wiemy jeszcze, że nie potrafimy się go pozbyć, bo nie potrafimy zmienić pewnych spraw w naszym życiu, naszej postawie. Tak najczęściej mają ludzie, którzy widzą swoje życie w szerszej perspektywie, ponad samą materią, ponad 8 czakrą.

Są sprawy, problemy, które są tak głęboko zakorzenione z naszym życiu, w karmie rodowej, w najbardziej podstawowych symbolach życia, w naszej podświadomości, że gdy się ich dotyka dusza płacze…

Nie od dziś wiadomo, że wiele z nas kobiet cierpi na dolegliwości tzw. kobiecie, choroby narządów rozrodczych co jest związane bardzo często z relacjami partnerskimi, ze związkami, w które się wikłamy. Gdy raz uwięzimy się w jakimś wzorcu, nie daj Boże powielanym przez pokolenia, to ruszenie takiej energii, przerobienie jej do źródła to nie lada wyzwanie. Przywodzi mi to na myśl rybę złapaną w sieć, gdzie na początku jeszcze walczy, szamocze, się a na koniec poddaje się …

O Boże tak jasno to widać czasami, nawet nie wiem jak to napisać… że np. fundujemy sobie niektóre choroby po to by uniknąć kontaktów z mężem, lub jako rezultat rozgrywek energii męsko-żeńskich. Każdy zdrowy układ powinien się opierać na wzajemnym szacunku, jeśli nie miłości. Jeżeli zaś jest odwrotnie- pozwalamy by przez lata gromadziła się energia żalu, rozpaczy, pretensji, bycia ofiarą, wykorzystywaną…to taka energia musi mieć swoje ujście. Znamy przecież rodziny i ciche dni, które gdzieniegdzie przeradzają się w ciche lata…gdzie życie pozornie toczy się na co dzień z wystudiowanym uśmiechem na twarzy, maską której już nawet nie zauważamy lub sami w nią uwierzyliśmy…

Nie potępiam ani nie oceniam, rozumiem, każdy ma jakiś powód, nikt nie zamyka się dobrowolnie w klatce, chyba że nie widzi innej opcji lub czyni to dla tzw. ‘wyższego dobra’… Nie ważne jaki powód, ważne jak my odbieramy tę naszą klatkę, ten przymus, ten świat, w którym ‘musimy’ żyć, kogo i dlaczego oskarżamy, czy chowamy żal głęboko i przechowujemy pieczołowicie z roku na rok z jedną myślą- jeszcze mi za to zapłacisz, albo to się zemści na tobie…. Rak, mięśniaki, torbiele, guzy, każdy gdzieś słyszał jakąś historię zapłakanej babci, cioci, koleżanki… Ciężki to temat i bardzo pobieżnie o nim piszę, ale nie chcę wgłębiać się bardziej w te energie ciężkie i trudne… Czasem gdy się od nich uwolnimy, np. za sprawą operacji tak jak pewna kobieta, która spotkałam w szpitalu (wróciła ponownie na drugą operację tym razem usunięcia macicy, bo po pierwszej stan tzw. zdrowia udało się jej utrzymać przez ok 4 lata), potem znów wracamy w stare energie, mechanizmy, schematy. Klucz to wyjście ze starych wzorców myślenia, postępowania, widzenia siebie w relacji domowej, z kimś, jakiejś sytuacji w życiu. Czasem duża trauma tak potrafi nami wstrząsnąć, że rzeczywiście nigdy już nie wracamy w stare buty, a czasem pomaga na parę lat i potem znów przyzwyczajamy się do rutyny, wracamy do dawnego sposobu myślenia, oceniania, patrzenia na siebie jako całość jakiegoś nierozerwalnego układu, z którego ‘nie ma wyjścia’. A wyjście jest…zawsze… w nas…w sposobie myślenia, widzenia, w odważeniu się na zaprzeczenie swojej słabości… Wybory… Czasem świadomie wybieramy chorobę, jako mniejsze zło niż ten nasz lęk przed zmianą, przed objęciem swojej siły. Mówi się, że Pan Bóg nie daje nam więcej niż jesteśmy wstanie udźwignąć i niektóre wydarzenia już po czasie widać, że miały się nie zadziać, bo są zbyt trudne albo mogą przynieść więcej szkody niż pożytku w ostatecznym rozrachunku dla duszy. Na niektóre zdarzenia mimo wszystko otrzymujemy zielone światło, by się czegoś nauczyć, by mieć szansę stawić czoło wyzwaniu, choć sami nie wiemy w co się ładujemy, nasz wyższy wymiar wie i widzi. Czasem chcemy czegoś doświadczyć choć z góry widać, że będzie bardzo bolało, a czasem się upieramy i wymuszamy te niekorzystne rozwiązania tutaj z dołu, niekiedy tkwimy w miejscu, bo nie wiemy jak zrobić krok do przodu…

messenger_oracle_sample_1Gdzie byśmy nie byli warto pamiętać, że nic nas nie zniewala tak jak nasza własna myśl o nas samych. Często karmimy nasze słabości, ‘wrogów’, demonów, odbieramy sobie siły poprzez mówienie: mi się to nie należy, a może na to zasłużyłem, a może jestem faktycznie beznadziejny, może bez niego jestem niczym i nie dam rady… To wyzbywanie się własnej mocy. Co innego gdy takie słowa kieruje się do Boga: Boże przy Tobie jestem niczym, ale z Tobą mogę wszystko- to pozytyw…ładujemy się wówczas wiarą, nadzieją i energią siły, którą czerpiemy z najwyższego źródła, z Miłości Stwórcy… Pomniejszając siebie pomniejszasz Boga, bo ty jesteś jego stworzeniem, jakże więc nie cenić doskonałości jaką stworzył Bóg…to co z nią zrobiłeś w miarę używania to inna bajka, ale pochodzeniu nie da się zaprzeczyć… A skoro tak, to warto pomyśleć jakie możliwości to otwiera, jak podnosi Cię z błota Ziemi i w jakiej pozycji stawia…

Zawsze jest wymiar, którego nie powinno się i nie da się przewidzieć, wymiar Bożej Opatrzności, Łaski, Miłosierdzia, wymiar duchowy, gdzie nie patrzymy już na księgowanie winien-ma ale na Teraz i pragnienie-Intencję jaka w duszy Teraz woła, w tym wołaniu jest każdy potencjał do zmiany, każda możliwość… Uwierzyć w to, to mieć siłę by zmienić swoje życie i uzdrowić to, co o uzdrowienie woła.

Magdalena

Brak komentarzy