wrz 24 2015

Zawsze otrzymujemy więcej niż dajemy z siebie

6_of_pentaclesZawsze otrzymujemy więcej niż dajemy z siebie, zawsze więcej niż jesteśmy w stanie docenić, zobaczyć na dany czas…a ja jeszcze dodaję, że dostajemy więcej niż na to zasługujemy. Dlaczego ? Bo Pan Bóg, płaszczyzna duchowa, nie daje jak człowiek w swoim często ograniczonym myśleniu- co w zamian, ile się mu należy z tego…ale daje z nawiązką, by nauczyć praw miłości, obfitości, by pokazać co Moje to i twoje. To jak w rodzinie, nagradzamy nasze dzieci, by im pokazać, że je kochamy, nauczyć szczodrości i dzielenia się, pokazać naocznie co jest dobre, słuszne i przynosi owoce.

Dla mnie najlepszym dowodem na to, że nadal jest szansa dla nas na stawanie się lepszymi, na naprawienie się, jest to że dostajemy więcej niż pojmujemy, czyli wielka Łaska , że wciąż na Ziemi rodzą się dzieci- nasi najwięksi Nauczyciele. Hmmm, ciekawe ale właśnie zdałam sobie sprawę, że te słowa usłyszałam dobre parę lat temu od koleżanki…i jak widać dźwięczą do dziś. Jeżeli jakieś zdanie potrafi wryć się w naszej pamięci głęboko i brzmieć w najbardziej zaskakujących momentach z siłą dzwonu, to znaczy że jest w nim prawda najwyższa, przesłanie i moc płynąca z prawdziwości tegoż przesłania, które ma nam uświadomić wielką Prawdę, a przez to odmienić nasze spojrzenie, życie, postępowanie…

Ludziom trudno stawać się lepszymi, pracować nad sobą, dzień po dniu pracować na swoim poletku z pokorą, sumiennością, wiarą, starając się jednocześnie okiełznać pychę, bunt, chciwość, chęć błyszczenia, pokazania się, władzy. Mam wrażenie, że dziś coraz trudniej zrozumieć nam sens prawdziwej modlitwy w środku, wymiany energii, dlatego tak często w głębi serca mamy pretensje, że jesteśmy nie kochani, albo że nikt nas nie wysłuchał i rodzi się w nas jak w małym dziecku bunt i gorycz. ‘Foch!’ jakby to powiedziała moja córka. Ale prosić trzeba umieć, targować się z górą –może to niezbyt trafne określenie, ale dobijać się też trzeba umieć i chcieć, mieć odwagę-ze słusznym argumentem, intencją w dłoni. A jeśli odpowiedzi brak lub jest odmowna to warto się zastanowić dlaczego. Z koleżankami ezoterykami już dawno odkryłyśmy, że łatwiej jest pomóc komuś, przyciągnąć do jego życia pozytywne zdarzenia, odmienić czyjś los, coś komuś popchnąć i zakręcić jego kołem kreacji zdarzeń niż pomóc samemu sobie. Dlaczego? To całkiem proste, bo gdy proszę dla kogoś, za kogoś to intencję mam czystą- nie proszę o naginanie czyjegoś losu, o to żeby komuś się noga podwinęła, ale o najlepsze rozwiązanie na dany czas dla tej osoby, dla jej dobra, o pomoc- a prośba moja gdy z serca płynie, z empatii autentycznej jest silna, czysta, prawdziwa, a jej prawdy dzwon dociera wysoko i brzmi autentycznie… Takie prośby w czyjejś intencji z serca płynące bez liczenia na odpłatę dla siebie mają przepiękną energię czystości, mocy, miłości prawdziwej-bo bezinteresownej, czyli dobijają się do najwyższego wzorca energii w przestrzeni duchowej- a ta już może wszystko. Proszenie zaś dla siebie…cóż zawsze ma jakieś haczyki, trudno oddzielić się od siebie, od swego ego, chciejstwa, od różnych ‘ale’, oraz myślenia w kategoriach co mi się opłaca. Najtrudniej chyba oddzielić się od pretensji w środku- przecież panie Boże mi się to należy, czyż nie? Hihi i to już dzwon inny, pychy, obłudy, fałszem brzmiący….bo cóż z tego, że krzyczę och Panie Boże, przecież widzisz, że mi się należy, ja biedna, ja mała- ale przecież mi się należy. I tak moc wznoszenia się takowej intencji jest jak bieg na krótki dystans…niestety. A Anioł Stróż stoi obok i płacze lub w zażenowaniu i smutku modli się za biedaka żeby przejrzał, by prawda mu się objawiła i serce otworzyło na pokorę i prawdę o współistnieniu- mądrości współżycia tu razem, kochania się, dawania i przyjmowania.

Uff sama ostatnio czułam się jak fałszywy dźwięk gdy prosiłam o powodzenie dla siebie …ale wiedziałam, że na drugim końcu jest druga dusza, która ma przeciwstawne dążenie… i to było jak pustosłowie, gadulstwo dla przykrycia argumentów drugiej strony, ot takie ludzkie kombinowanie. Nieszczerość intencji, bo jak tu prosić na zasadzie ja jestem lepsza a on jest gorszy więc wysłuchaj mnie proszę, bo mi się bardziej należy??? Choć bywa i tak, że czasem dzięki pomocy i wsparciu czyjejś modlitwy i takiej prośbie się poświęci ale z reguły nie ze względu na intencję proszącego lecz ze względu na to jak wynik końcowy wpłynie na losy obojga.

Czasem prosząc usilnie otrzymujemy coś tzw. na kredyt, bo jest światełko w tunelu, szansa że ten dar sprawi, że człowiek stanie się lepszy, postąpi naprzód na ścieżce własnej świętości, miłości, prawości. Takie dary to wielkie wyzwanie i łatwo je sprzeniewierzyć, a wtedy porażka jest sromotna i czasem lepiej żeby tego daru nie było- bo dusza może upaść niżej niż gdyby tego nie otrzymała. Ale dobroć pana Boga jest niezmierna i mając wybór zawsze przechyli szalę na stronę dobra…gdy jest po równo lub tyci mniej po stronie udzielenia łaski. Jeśli więc jest szansa by to, o co prosisz dla siebie, było dobrem dla ciebie, by przy wielkim wysiłku z twojej strony stało się twoim rydwanem ku świętości, wielkości duszy…to zważ do czego się zobowiązujesz. Bo to troszeczkę jak kontrakt, jak zobowiązanie duszy-umowa z Panem Bogiem. Takie zadania bywają trudne dla duszy, bo nieraz trzeba dać z siebie wszystko- całą wiarę na jaką nas stać i więcej, siłę woli i poświęcenie, żmudną pracę dzień po dniu na polu własnego sumienia, trzeba dodatkowo mieć odwagę by przeciwstawić się światu i jego pokusom, by przenieść swój dar dalej, by z nim wytrwać na naszej drodze…

Dlatego moja przyjaciółka mówi, że dziś dzieci trzeba ładnie prosić żeby do na przyszły dzieci-dusze dzieci, trzeba starać się i zabiegać o nie, bo i świat nie jest łatwym miejscem do nauki, warunki trudne, a zobowiązanie nie maleje i nie staje się przez to łatwiejsze. homeDziś żeby przyjąć dziecko do swego życia jak największy dar i docenić jego wielkość, naukę, którą niesie dla nas, naszego współistnienia tutaj…to bardzo trudne zadanie. Bo my już tak mamy, że z czasem wszystko nam powszedniej, i wielkie obietnice które składamy sobie sami powołując się na wielkie ideały, z czasem jak to ciasto opadają. A my zapominamy żeby dziękować, żeby starać się zasłużyć swoim zachowaniem na ten dar, bo to nie jest coś co otrzymujemy na pół roku…to drzewo, które owocuje po wielu latach i przez całe życie, i dzień po dniu uczy nas jakimi jesteśmy ludźmi dla siebie i innych. Trzeba bardzo uważać by ten dar nie stał się długiem zaciągniętym na pustosłowie. To po tych najmniejszych (wielkich duszach dzieci) widać nieraz wszystkie nasze niedociągnięcia w człowieczeństwie, w byciu po prosu współtowarzyszem serca w życiu, widać tu wszystkie wyłomy w obrazie naszego doskonałego wizerunku samego siebie. Bo dzieci odkrywają wszystkie nasze hmmm fałszywe ideały, podrabiane intencje czy obłudne myśli, nieszczere pragnienia… A tłumacząc im i odpowiadając na każde dlaczego, w rzeczy samej uczymy siebie, przypominamy sobie podstawowe prawdy na temat życia i zapomniane zasady, którymi chcemy jednak by nasze dzieci się kierowały, a które sami nieraz traktujemy po macoszemu. Wszystkie odchylenia od prawdy, od drogi uczciwości, od drogi serca wychodzą w codziennych kontaktach z naszymi małymi Wielkimi nauczycielami – dziećmi. To chyba największy dar, który traktujemy jako oczywisty-nasze dzieci :).

Pięknie wygląda też i zawsze zaskakuje mnie tzw. zwrot z nawiązką za coś co dajemy z siebie, z dobrego serca, czy to dobra myśl, czy westchnienie serca, czy gest współczucia, czy pogłaskanie po policzku, czy spojrzenie z miłością, modlitwa, podanie ręki, powiedzenie- rozumiem…pomoc w jakiejkolwiek formie, szczera, prawdziwa, taka którą czujemy na poziomie czakry serca, jako głębokie wzruszenie.
Nawet jeśli druga strona nie ma jak się odwdzięczyć, bo dajmy na to nigdy już się w tym życiu nie spotkamy, to wszechświat jest tak zorganizowany, że w księdze życia nic nie zostaje zapomniane i wraca obiegiem pośrednim poprzez zdarzenia, ludzi , tzw. prezenty od losu, nagły powrót do zdrowia, czy szczęśliwy powrót małżonka do domu, lub ‘fartownie’ zdany egzamin, podwyżka w pracy, czy nowy angaż.

Na poziomie duszy wygląda to jak błogosławieństwo z góry, obdarowanie kolorem, nową jakością, uzdrowienie na jakimś poziomie czegoś czego np. sam prosząc nie mogłeś ruszyć, ale otrzymałeś to jako dar, gdy sam dałeś komuś coś równie ważnego, cennego z całego serca, nie myśląc o sobie, zapracowałeś na innym polu, zasłużyłeś niejako swoją postawą (czas tutaj nie gra roli- zdarzenia nie muszą dziać się po sobie, tutaj wygląda to inaczej-przeszłość i przyszłość się wzajemnie przeplatają). Wtedy blokady pękają a my przerabiamy pewne niedostatki, wypaczenia z drugiej strony jakby…to doskonałe uzupełnianie, ja mam to i daję Tobie bo z potrzeby mojego serca tak wynika naturalnie, a ty masz coś innego czego ja w tej jakości nie znam jeszcze ale dzięki Tobie staje się to dla mnie Poznaniem… Hmmm nie potrafię tego za bardzo jaśniej wytłumaczyć, ale sami nie możemy wnosić czasem o rozpatrzenie jakiejś sprawy na naszą korzyść, ale gdy prośba, sprawa wyjdzie od osoby niezależnej, z zewnątrz, wówczas jest rozpatrywana- i jeśli wystarczająco mocno, z prawą intencją upierasz się przy tej racji, to możesz i na płaszczyźnie duszy wywalczyć wiele dla kogoś…przed czasem- bo jednym tam jesteśmy… Czasem jeszcze prawnuki 'jadą’ na dobrej energii –karmie nagromadzonej przez pradziadków, za ich dobre uczynki, myśli, gesty serca, świętość.

Dlatego też często mówi się, że wyrwałem Panu Bogu tę łaskę, niejako wyprosiłem, wymodliłem te błogosławieństwo. I to prawda. Im mniej temat dotyczy ciebie osobiście, twojej korzyści, twojej osoby, im mniej osobiście jesteś powiązany z prośbą i jej rezultatem dla siebie, tym większa szansa, że prośba zostanie wysłuchana. Energia wielu osób prosząca w jednej sprawie też znacznie przyspiesza realizację a jej objawienie może być zaskakująco wielorakie, niekoniecznie zawsze takie jakie sobie wyobrażamy, ale na pewno najlepsze na dany czas z poziomu duszy.

Z dawaniem na zapas, w obfitości, więcej niż na to zasługujemy jest tak, że gdy czasem uda się nam połączyć nagrodę-skutek z przyczyną to zaskoczenie jest wielkie a wzruszenie płynące ze zrozumienia ile otrzymujemy, pomimo naszych słabości, małych starań i co tu dużo mówić oporności w dążeniu do bycia lepszym człowiekiem- wyciska łzy wdzięczności.

Cały problem polega na tym, że człowiek jest istotą bardziej niewdzięczna niż wdzięczną, bo któż z nas zaczyna dzień od podziękowania za to co już w życiu dobrego ma, za to że jest np. zdrowy, że ma pracę-nieważne jaką, ale zarobkową przecież, że ma gdzie mieszkać, że ma co jeść, że ma jednak rodzinę, że w zasadzie jakby zaczął się przyglądać to ma więcej niż się spodziewa, że ma…bo z reguły nie poświęca temu uwagi, nie kieruje swoich myśli na dostatek obecny, na dobro, które już jest, tylko zawsze wysyła je w kierunku przyszłości, tego co jeszcze i jeszcze chce zdobyć, bo wciąż mu mało. A głód i nienasycenie ciągle nas pochłania na tyle, że nie wytwarzamy wystarczająco energii serca- energii wdzięczności, obfitości, otrzymywania.

Dziękujesz, czujesz wdzięczność, więc masz, to takie proste. I raptem okazuje się też, że wcale tak wiele nie potrzebujesz, a przynajmniej te najbardziej niedorzeczne pomysły, na manowce kierujące myśli, odpadają jak zeschnięte błoto od czystszej teraz aury, oczyszczonej wdzięcznością, modlitwą wdzięczności za życie i tym co nam niesie.

Człowiekowi zawsze się wydaje, że zasługuje na więcej, tymczasem gdyby potrafił ujrzeć szerszy obraz siebie w perspektywie doświadczeń duszy, z pewnością schyliłby się głęboko i ugiął kark oraz prędziutko kolana w szczerym rozrachunku duszy. Bo gdy przyrównamy naszą zdolność dawania, naszą zdolność przebaczania, naszą zdolność dawania jeszcze jednej szansy i dzielenia się, to zawsze będzie ona marnością w porównaniu z Dobrocią Boga. Dlaczego? Bo nasze wyobrażenia na temat Boga, Ducha, Absolutu jednak zawsze opierają się na nas, na tym co znamy jako ludzie, co potrafimy z siebie po ludzku wykrzesać, a Duch jest nieograniczony i doskonały w swym Stworzeniu na obraz i podobieństwo Boga. Dlatego gdy nie przykładamy naszej ludzkiej miary do Dobroci, Miłości i kochania nas przez Boga, to zaczynamy widzieć, jak nieskończenie piękny, doskonały i jak dużo lepszy dla nas jest Wszechświat, dużo dużo bardziej niż sobie potrafimy wyobrazić.

Dlatego gdy zatapiamy się w melancholii albo rozpaczy, myśląc że nic nie otrzymujemy, że nikt nas nie kocha i że życie jest niesprawiedliwe, to dajemy się ponieść naszemu niższemu osądowi. Innymi słowy, ubliżamy ‘nieco’ płaszczyźnie wyższej i sądzimy naszą małą miarą. Gdy zamiast tego, siłą woli przenieśmy środek ciężkości z niedostatku i braków na to co dostaję i mam… To wytworzymy inny rodzaj przestrzeni energetycznej wokół siebie, przywracając się do roli dziecka Bożego zamiast wykluczania się z tej rodziny poprzez dąsanie się, obrażanie, odcinanie na zasadzie jak Ty nie to ja też nie. Naburmuszone dziecko rzadko widzi środek, przeważnie dostrzega tylko swoją krzywdę i fakt, że nie dostał cukierka, ale dlaczego go nie dostał już w danym momencie nie postrzega poprzez łzy i pryzmat wielkiej niesprawiedliwością odnośnie własnej osóbki. I fakt, że plomba wypadnie gdy zaraz zje krówkę ciągutkę dociera powoli do wyobraźni…gdy już rozważy za i przeciw, które rodzic spokojnie ukazuje przed oczyma wyobraźni zapłakanej buźki. I zaraz radość wraca gdy rozumie, że dostanie cukierka ale w innych okolicznościach, które krzywdy ze sobą nie przyniosą… zauważyliście, tak mi przyszło do głowy przy tej okazji, że dzieci są od nas dużo doskonalsze w zapominaniu swoich tzw. powodów do dąsania się i nie chowaniu urazy-uśmiech tak szybko powraca na ich twarze… Doskonali nauczyciele.

Dlatego, gdy zaczynam nowy dzień staram się przynajmniej- nie twierdzę że to łatwe :), nie złorzeczyć od wstępu, i nie narzekać czego to ja nie mam, co jeszcze muszę zrobić, i co to bym chciała już mieć- a jest tego wiele uwierzcie mi… Raczej staram się zawołać siebie-hola hola, poczekaj, wróć! Zacznijmy od początku, a obraz się rozjaśni zaraz- co mam, za co jestem wdzięczna, gdzie jestem…i wiecie co, raptem zmartwień ubywa, a ja się robię spokojniejsza, jakby jaśniejsza, łagodniejsza, już nie idę z mieczem na podbój świata, ale raczej płynę łagodnie na mojej żaglówce łapiąc wiatr w żagle a uśmiech i dziękuję w sercu błogosławi świat a on odpowiada mi w tym samym języku… I wtedy jesteśmy na jednej płaszczyźnie porozumienia, komunikacji. To się nazywa ześrodkowanie, doskonała harmonia, nadawanie na tych samych falach ze Wszechświatem, a gdy twój nadajnik działa na najwyższych wibracjach- wtedy wszystko dzieje się na już, teraz, doskonale, ‘a sprawy załatwiają się same’ (jak mawia moja Mistrzyni Reiki i wspaniała Istota ze światła miłości utkana- kłaniam się Agniesiu), choć ty o tym wcale nie myślisz…

Magdalena

Jeden komentarz