lip 20 2015

Perspektywa a kryzys tożsamości

half-painted-hotel-room-1-644x375Wybierz kim chcesz być…
Ostatnio miałam szansę nabrać dystansu do siebie, perspektywy, oddzielić się od siebie i swego dotychczasowego stylu życia na około miesiąc…wyjeżdżałam zagranicę i mój czas, dzień, ludzie otoczenie, wszystko było bardzo inne od tego jak zazwyczaj funkcjonuję na co dzień. Gdy wróciłam do domu przez kilka pierwszych dni, zanim weszłam w stare buty, patrzyłam na wszystko wkoło innym, nowym, świeżym jakby, obcym wzrokiem. Jakbym ja to nie była ja…to dziwne odczucie, mówi się, że trochę ‘dzikie’, rzadko się je lubi, bo człowiekowi wydaje się, że nigdzie nie ma miejsca na Ziemi, bo jak już w domu nie czujesz się jak w domu, to gdzie? Pokoje, kuchnia, przedmioty, wszystko było jakby obce, inne, przy tej okazji bez żalu pozbyłam się wielu bibelotów, które raptem wydały mi się nie na miejscu lub ‘zawalaczem’ przestrzeni… Przez chwilę miałam coś co można by określić kryzysem osobowości, choć ja to postrzegam i tłumaczę inaczej. To niesamowite gdy oddzielamy się od osobowości, przybranej tożsamości nawykowej, z której nieraz nie zdajemy sobie nawet sprawy nosząc ją jak tzw. drugą skórę, to jak z kolorem włosów czy stylem ubierania się, taki masz i już, rzadko potrafisz oddzielić się od tego co ci się podoba i przejść z czarnego na blond… Otóż ja po powrocie do domu miałam jeszcze przez jakiś czas tę dziwną świadomość, takiego nie należenia nigdzie, bycia poza samą sobą, to taki jakby punkt zawieszenia, gdzie jesteś ponad swoim ego-ja, z którym się zrosłeś i patrzysz na siebie z dystansem… Jeden miesiąc życia w kompletnie innym stylu i otoczeniu dostarcza takiej perspektywy- dla mnie tyle wystarczyło- odcięcia się od nawyków i popatrzenia na życie z drugiej strony. Hmmm co mnie troszkę w tym wszystkim przeraziło to to, że idąc w głąb tego zawieszenia-próżni (nie starając się jeszcze wkładać tego poprzedniego ubrania- bo tak się zastanawiam- a co dobrego nowego może z tego dla mnie przyjść- co mogę zobaczyć w sobie inaczej, co zmienić, jaką szansę na zmianę to daje-jak często w ogóle mam taką szansę???) tak bardzo oddzieliłam się od siebie, że miałam wrażenie hmmm, że nie tyle nie należę nigdzie co że mogę być każdym, dosłownie każdym.. To dziwne i nieswoje, niezbyt przyjemne uczucie, gdy czujesz, że nic tak naprawdę nie jest tu stałe, nic nie trzyma, ani nie wiąże, i w zasadzie to kim jesteś i co cię określa albo raczej jesteś przeświadczony że cię określa, jest tylko pozorem, ułudą… Bo przecież te wszystkie nasze przywiązania, których tak kurczowo się trzymamy, są tylko zmienną zależną od okoliczności, wyborów, od nas. Czy będę dalej w ezoteryce …pytałam siebie (świat mojej filozofii był dla ludzi tam jakby na uboczu, poza codziennym rozważaniem), czy będę zmieniać miejsce zamieszkania, czy chcę dalej tu być, czy może zmienić otoczenie, przyciągnąć nowe inne wydarzenia …nowe osoby…nowe miejsca i okoliczności….

Czy potrafię żyć inaczej? Tak, ale co mi to daje, jak to zmienia mnie i co za tym idzie moje życie…a przede wszystkim moje szczęście- poczucie szczęścia moje i mojej rodziny? Odpadają wtedy stare postawy i tzw. przymusy, to co wydawało się konieczne i niezbędne na chwilę zostaje zawieszone, ale ta chwila starcza by nabrać dystansu i dać sobie samemu wybór, możliwość zweryfikowania dotychczasowych postaw. Ego-pycha i wszystkie ambicjonalne cele przestają mieć znaczenie, stają się jakby tylko opcją, jedną z wielu. To jak z wyborem w cukierni, na co masz ochotę, co ci się bardziej podoba. Ciekawe jest też to, że raptem widzisz, że odpada wszelka pycha i wygórowanie, wywyższenie z jakiegokolwiek powodu, nieistotne jest czy wydawało ci się dotąd, że tylko ty coś umiesz, albo że bez ciebie ktoś sobie nie poradzi, lub że masz jakąś misję, albo że jesteś niezastąpiony… To nieprawda, raptem zdajesz sobie sprawę, widzisz jasno, że to ty sam siebie trzymasz w tych ramach… że świat nie zginie jak zostawisz to zajęcie, że on, ona nawet jak się obrazi…to nic, to przejdzie. Ważne czego ty chcesz, gdzie siebie widzisz, w czym siebie widzisz, jakie buty są dla ciebie na teraz, na jakie jesteś gotowy, w których będzie można zajść dalej, w których będzie ci dobrze (nie będziesz mieć wyrzutów sumienia, nie będziesz związany, skrępowany, będziesz czuł się sobą).

Co znaczy być sobą właściwie? Idąc tym tropem, można dojść do przepaści wielkiej i głębokiej, nagłej, gdy krok po kroku skreślasz wszystko co nie jest tobą a tylko cechami osobowości, tylko nawykami, przywiązaniem, emocją, myślą zależną od czasu i określonej okoliczności…Co jeśli to wszystko zdejmiesz i pójdziesz krok dalej, zadasz sobie pytanie, no dobra to kim ja właściwie jestem? Widzisz pustkę- to dziwne wrażenie- jakbyś dryfował w pustej przestrzeni w próżni jak kosmonauta w kosmosie, z tym okropnym uczuciem, że nic cię nie trzyma, żadna lina przywiązana do żadnej stacji (tu przychodzi mi na myśl film z S. Bullock –Grawitacja)…i albo wpadasz w panikę albo kombinujesz dalej. Gdy wyciszysz emocje i pozwolisz sobie na jedno jedyne oparcie- te w środku, to z tego punktu możesz swobodnie dryfować wszędzie, wybierać wszystko, każdą siebie, każdy zespół cech, mając jednocześnie przeświadczenie, że to bez znaczenia czy będziesz malarzem czy piosenkarką czy technikiem – to bez żadnego znaczenia na wyższym planie z szerszej perspektywy. W zasadzie tam będąc zdajesz sobie sprawę, że bez większego znaczenia dla szerszego planu, twego prawdziwego Ja jest też to czy wybierzesz teraz doświadczenie np. cierpienia w skutek zamknięcia się na odwagę, czy inny wybór bo np. miałeś poczucie odpowiedzialności bądź lęku, nie ważne czy wyjedziesz na Bermudy czy zostaniesz w Polsce… Tak to wygląda gdy oddzielasz się od osobowości i stajesz jakby na innym planie, gdzie wszystko jest tylko doświadczeniem bez wartościowania, wszystko jest nauką, drogą…W każdym z tych doświadczeń nadal pozostajesz dzieckiem BOGA, nadal pochodzisz z tego samego niezmiennego źródła, nadal jest w Tobie jedno jedyne niezmienne i pewne i to jedno jedyne pomaga odnaleźć środek gdy dryfujesz w próżni i wszystko wydaje się nicością… Bo już wiesz, że wszystko przemija i niczego nie zachowasz na stałe, niczego …nawet tych cech osobowości, które w miarę oddalania się od tego świata zaczynają blednąć jak światła mijane w dali. Koniec końców sam określasz siebie, wybierasz, ale w już według innych wyznaczników (bo zawsze określamy się podłóg czegoś, w jakiejś perspektywie, w odniesieniu do czegoś), a gdy stąd się oddalamy to nie ma znaczenia jakie masz stanowisko, w jakiej firmie pracujesz, czy zarabiasz więcej czy mniej, ile dyplomów masz na ścianie, jakim samochodem jeździsz, gdzie mieszkasz, itp.

Gdy mamy tę szansę (raz na jakiś czas w swoim życiu) by spojrzeć na wszystko z oddali, w oddzieleniu od siebie, to warto spróbować, nie bać się tego dryfowania, tego braku gruntu pod nogami, braku poczucia czasu, przestrzeni, jakichkolwiek więzów, nawet krwi. Warto po to by zobaczyć siebie inaczej, to ciekawe jak wtedy postrzegamy siebie, to co uważaliśmy za święte w naszym życiu, a co za zakazane, czym się chełpiliśmy, jakie cechy uważaliśmy za lepsze a jakie za gorsze, i dlaczego uważałem, że jestem w czymś lepszy lub gorszy od innych… Hihi to ciekawe doświadczenie, zmywa pychę, nawet tę nieświadomą, zmywa zazdrość, i wszystkie muszę…budzi też panikę bo jesteś wolny tak, ale aż tak wolny, że cię to przeraża. Bo czy potrafimy wyobrazić sobie aż taką wolność i czy wiemy co z nią zrobić? W pierwszym odruchu kulimy się z lęku lub wycofujemy w stare klatki, ramki, schematy…ale gdy pamiętamy, mamy zakorzenione w środku w świadomości, w sercu duszy pamięć o pochodzeniu, o dobrowolnej zgodzie przynależenia do Domu-kolebki żywej duszy, wówczas lęk mija i można poprzyglądać się opcjom siebie w różnych perspektywach czasoprzestrzennych. Jednego jednak wiedziałam, że doświadczyć (mając olbrzymi wybór) nie chciałam- oddalenia, oddzielenia od Prawdy- od Miłości, od mego Boga, bo wtedy już dryfujesz zatopiony, zagubiony we własnym smutku rozpaczy, zagubiony, bez sensu i celu, i nic cię nie zatrzyma w tej bezdennej rozpaczy, oprócz dobrowolnej chęci powrotu do Domu, chęci odnalezienia swego pokrewieństwa ze źródłem Istnienia. Czasem zastanawiam się czy tak wygląda piekło…czy gorzej…Czy to już tam? Dla niektórych zapewne, bo co może być gorszego niż pozbawienie człowieka czującej duszy, miłości i sensu, przynależności do światła i miłości, rodziny dusz, Boga, świadomości tego kim się jest w wielkim planie Istnienia…

Wiedziałam będąc w tej dziwnej próżni zawieszona, że jednego doświadczyć bym nie zdołała, nie chciała- poczuć w tym życiu czym jest to oddzielenie od Boga (może dlatego, że już znam to uczucie i nie ma dla mnie większej kary), czułam też, że nie jestem na tyle pewna siebie i swojej siły wewnętrznej żebym mogła pozwolić sobie na doświadczenie skrajne, np. upaść na dno, jako alkoholik, przestępca, stracić motywację i chęć, sens i cel życia, i wydobyć się z tego upadku siłą własnej woli-wiary, by wrócić do Miłości Boga… Zdałam sobie sprawę, że każdy, najbardziej upodlony człowiek może się podnieść i nie należy go oceniać, bo nigdy nie wiesz kiedy ty jesteś kimś takim, kiedy możesz się taki stać, kiedy już byłeś taki. Tak łatwo jest upaść bez silnego środka, woli, dobrej woli, bez podtrzymania… Człowiek sam jest słaby ale w połączeniu ze swoim prawdziwym Ja, z ogniem prawdy w sobie (jeśli płonie on wystarczająco mocno) może przenosić góry. Przepraszam i pokornie przyznaję, że nie wiem panie Boże czy mnie byłoby stać na podniesienia się z takiego dna… nie wiem czy miałabym tyle siły co on czy ona by wrócić do Ciebie – jakże zmienia się perspektywa patrzenia na upadki ludzkie…jakże nabiera znaczenia-nie oceniaj… Ten kto upadł a miał siłę by wrócić do światła staje się jakby herosem wiary i zostaje przyozdobiony w laur zwycięstwa i jest umiłowany wyjątkowo, jakże to się rożni od ziemskiego pojmowania…

Wracając jednak, będąc w tej próżni prosiłam by nie doświadczać oddzielenia, by zawsze móc być blisko świadomością i myślą i odczuciem tego źródła, Boga, by stale płonął we mnie ten płomień, by nie zgasł, a okoliczności życiowe- nieważne, czy bogata czy biedna, czy robotnik czy szef, czy pisarz czy sekretarka, czy murarz czy kucharka, czy gospodyni domowa czy ..czy…czy… Nie ważne…. Boga w sobie czuć, w Domu swoim zawsze być to znaczy… Nie chcę być z dala od Domu,….nigdy…proszę…bo nie wiem czy mam w sobie tyle siły woli by zawalczyć o swoją duszę- jakże wielu ludziom wydaje się że są herosami, że sami wszystko mogą, że nikogo i niczego nie potrzebują i przyozdabia się w pióropusze pychy, wynosząc się ponad to czego pojąć nie potrafią nawet… Być może a raczej na pewno dotknięcie kiedyś gdzieś już tych światów bez świadomości Boga w nas sprawiło, że to jest mój największy lęk…bo znam ten stan duszy- to bezdenne uczucie rozpaczy i pustki- wołanie głuche i rozpaczliwe, które może doprowadzić do szaleństwa…

Z drugiej zaś strony miałam też inne pragnienie w moim oddzieleniu od dotychczas nagromadzonych bibelotów, nawyków i śmieci podświadomości, lęków, cech i przekonań opartych na niby prawdzie czyjejś… Pragnęłam bardzo i wiedziałam tam, że to bardzo istotne dla mnie jest i winno być, tak istotne jak życie, które trwa, by samemu decydować o tym w co chcę wierzyć, by kierować się i opierać na swojej wewnętrznej prawdzie, jaka by ona nie była… To się często określa mianem tworzenia fałszywych bożków- przestroga jasna była- by ich nie tworzyć z wizerunków guru, czyiś myśli, czyjejś drogi czy prawdy…. Większość ludzi, z którymi mamy przyjemność być tutaj jest też w drodze i ich poglądy, cele, motywacje, środki, cechy, sposoby, nawyki, są ich wyborem doświadczania, odczuwania, ich smakiem sensu życia. Na nas ta sama przyprawa może mieć inny wpływ, może być trudniejsza, smutniejsza, weselsza, et cetera. Jeśli będziemy uparcie, ślepo podążać za czyimś stylem, sposobem życia, myślenia nie dopuszczając przy tym swojej ewentualnej racji, prawdy…lub skreślając ją jako gorszą wówczas ominie nas coś bardzo bardzo ważnego…To po co w zasadzie tu przyszliśmy-nasze doświadczenie wolnej woli, nasze wybory, szukanie własnej prawdy, i budowanie przez te kawałki prawdy siebie- kawałek po kawałeczku tutaj-a później tam. Bardzo przykre i smutne to uczucie gdy budzisz się po drugiej stronie mając świadomość, że dużą część czasu i swoich wyborów poświęciłeś na kopiowanie czyjegoś stylu nie zastanawiając się czy jest to twoją prawdą. Bo nie ma nic złego w przyjmowaniu czegoś jako swojej prawdy gdy czujesz tak samo i widzisz tak samo, gorzej gdy kopiujesz bo się boisz, bo nie chce ci się samemu dochodzić prawdy, bo powoduje tobą konformizm, bądź chęć wywyższenia siebie, pycha, lęk przed ośmieszeniem itp.

Gdy widzisz jasno, że idąc po czyiś śladach (i nie mam tu na myśli czasu czy normalnego etapu w naszym życiu gdy studiujemy, jesteśmy uczniem, gdy poznajemy nowe ucząc się od jakiś mistrzów, np. malowania, tańca, czy pisania) nie zastanawiasz się nawet jakie inne wybory, opcje mógłbyś mieć gdybyś tylko zechciał zapytać siebie, rozważyć czy to jest też dla mnie, czy chciałbym spróbować tego, np. ślimaka, choć mama mówi, że to obrzydliwe… Gdy nie spróbujesz oddzielić się od cudzych myśli, przekonań i znaleźć własny środek, to nie będziesz wiedzieć nieraz dlaczego jesteś nieszczęśliwy, bo nie dasz sobie sam szansy pomyśleć inaczej, zaprzeczyć cudzej myśli czy skopiowanej opinii czy wiedzy-która też jest przecież zbiorem przekonań. Gdy jednak pozwolisz sobie na wyrzucenie zalegających śmieci, osądów, które nosiłeś na sobie jak sztywne ubranie tylko dlatego bo tak wypada, bądź by nie urazić kogoś, to wówczas możesz przez chwilę, po takim sprzątaniu własnej przestrzeni, poczuć że kręci ci się w głowie, możesz mieć przez chwilę atak paniki i chęć zaszufladkowania się znów w starym znanym…ale gdy odczekasz chwilę i weźmiesz kilka głębokich oddechów, rozejrzysz się ile przestrzeni masz do zagospodarowania to budzi się w tobie ciekawość i naturalnie zaczynasz kombinować, jakie mebelki by tu ustawić a co by pasowało mi w tym miejscu, jakie możliwości nowe to daje i właściwie jaki efekt chcę uzyskać. Gdy weryfikujemy w oddzieleniu od osądów, starej tożsamości swoje postawy, poglądy, zapożyczone idee, wówczas otwiera się przed nami jakby nowa droga i co zabawne gdy się dokładnie przyjrzysz to nie jedna ale nawet kilka…I czasem potrzeba troszkę czasu by zbadać ewentualne możliwości-drogi i zdecydować się na tę, która wydaje się najbardziej prawdziwa dla mnie- w której czuję się najwygodniej, sobą, jakby hmm po ludzku szczęśliwa, w środku swobodna i wolna…

Polecam każdemu…po dłuższych wakacjach od siebie i swojej przestrzeni….
Warto popatrzeć co nas tutaj tworzy, z czego się zbudowaliśmy i co zaadoptowaliśmy jako własne, najlepsze bądź niezbędne ale niekoniecznie chciane pomysły-drogi na życie…. Efekty takiego przeglądu mogą głęboko zaskoczyć, dać wiele do myślenia, zmienić wszystko- tyle na ile sobie pozwolimy, zechcemy, się odważymy…

Magdalena

Brak komentarzy