sty 21 2015

O podnoszeniu się wciąż i wciąż na nowo do Światła Życia

feniks2Dziś o zezwierzęceniu, upodleniu się bycia i pragnień, które jednak, dzięki Bogu nie mogą naruszyć świętego świętych… O błocie, którym oblepiamy naszą niepokalaną istotę i o tym jak to boli patrzeć na siebie w ten sposób… A także o godności, która wywyższa w nas to co piękne i niepokalane.

Co robić, gdy Dusza płacze i woła, Boże pomóż mi oczyścić się, zobaczyć siebie czystym, bo już nie potrafię ufać, że jestem niewinny. Choć wiem i czuję, że jest przecież ten poziom Godności, Czystości, który sprzeniewierzyłem, czy jest jeszcze możliwość powrotu, dla duszy, dla człowieka, dla ciała? Ileż ludzi zatapia się w ciemnych uliczkach, które budzą w nich odrazę, bo czują, że nie mają wyjścia, że muszą brnąć dalej poprzez błoto, lepkie i gęste- tak w energetyce często czuje się ciężkie energie, które niejako nas oblepiają, powodują mdłości i utrudniają dojrzenie światła.

Żyjemy w świecie trudnym, świecie kompromisu z samym sobą, na etapie, któremu daleko do Nieba… Brniemy nieraz zmęczeni, głodni piękna i czystego oddechu, dusimy się oparami, uginamy plecy i patrzymy pod stopy, bo nie potrafimy już zobaczyć nic za zasłoną gęstych ciemnych chmur nad naszymi głowami. Czasem nawet pełzamy i godzimy się z tą drugą naturą przyjmując ją za swój stan, bo nie mamy nadziei i siły by się podnieść, więc zaczynamy wierzyć że taki los i przeznaczenie. Tymczasem każde błoto, każda ciemna dziura, każdy etap jest tylko etapem. Zawsze wszystko można zmyć, może nie zawsze wszystko naraz, ale przynajmniej największe błoto, które utrudnia chodzenie i patrzenie.

Każdy boryka się z problemami, każdy wpada czasem w ciemny dół, ubrudzi się, lub wpadnie w gęste trudne przestrzenie, tu na Ziemi tych czasów bardzo trudno żyć i nie stykać się z tymi problemami, które dotyczą wszystkich. Problem a raczej jego rozwiązanie polega na tym, by widzieć ten proces z dystansem, jakby przez szybę i tłumaczyć sobie: dobrze dziś jest deszczowy dzień, jest dużo kałuż na zewnątrz, zapomniałem, nie pomyślałem, żeby wziąć kalosze i cóż wdepnąłem w błoto, ale to chwilowe, to zdarzenie, obok którego nie przeszedłem po prostu suchą nogą, którego doświadczyłem, które odczułem… Wiem, że nie mogę się pogrążyć w tym odczuciu jak w ruchomych piaskach, bo gdy zacznę się w tym zagłębiać, rozpaczliwie miotać w środku- dopuszczając emocje a nie przejrzystą wizję czym to jest naprawdę- to dam się znów omotać i zabrnę dalej i głębiej- a im dalej tym trudniej…

Czasem by wyjść z takiej okrutnej beznadziei, rozdzierającej rozpaczy, i straszliwego dojmującego głodu samotności i nadziei, głodu duchowego ciepła, miłości, dobra, trzeba spaść na samo dno, żeby sięgnąć gruntu, od którego można się odbić. Gdy już czujesz, że jesteś na dnie, że nic gorszego już spotkać cię nie może, że nie masz już nic do stracenia, bo straciłeś już wszystko, nie masz już godności istoty, tylko naturę upodlonego zwierzęcia, wtedy zrzucasz całą ohydę, która przywarła do ciebie jak brudny mokry płaszcz udający drugą skórę. Jesteś gotowy wyzwolić się z lęku, bo granica została przekroczona w twoim umyśle, czara się przelała, to jest właśnie ten stan, który umożliwia wyzwolenie, puszczenie i stwierdzenie jestem gotowy na koniec- nie może nic gorszego już mnie spotkać, teraz zobaczę to, co jest przeciwieństwem mego upodlenia, i negacja odwraca się w pełną akceptację, w pełną gotowość na przyjęcie światła. A pokorne lecz nie uniżone JA powstaje z prochu i błota Ziemi by wynieść to co czyste do godności najpierw ludzkiej, potem wyższej, duchowej.

I taki proces unoszenia, wynoszenia swego ja, budzenia swojej godności jako Istoty ludzkiej i duchowej zarazem przechodzimy w życiu wielokrotnie. Raz z większego dołka raz z mniejszego, czasem z wielkiej rozpadliny, ale proces jest podobny. Nie, to nie jest tak, że jeżeli już raz podniosłem się to znaczy, że już nigdy nie upadnę, życie to sztuka podnoszenia się, umiejętność podnoszenia w sobie tego co piękne, uwidaczniania, uwypuklania tego na tle zgnilizny. Życie to umiejętność wstawania za każdym razem, aż do skutku, przedzierania się przez gęste i lepkie ku lżejszemu, walczenia o siebie, o swoją lekkość, o zobaczenie wyżej, lepiej, jaśniej. Nieraz przedzieramy się kilometry przez błoto zanim uda się nam wspiąć wyżej i odetchnąć z ulgą, czasem nie mamy siły żeby kolejny raz próbować się podnieść, a czasem patrzymy przed siebie i nachodzą nas myśli, Boże i znowu kolejny czas zmagań, znowu to samo…. A jednak nie dokładnie to samo, bo już w innej jakość twojego odbioru, nigdy przecież nie jest tak, że to co już zdobyłeś, ta siła, i umiejętność podnoszenia się jest zgubiona, nie tracimy jej, doskonalimy ją. Owszem jest tak, że im dalej i dłużej idziemy tym trudniejsza droga, ale z drugiej strony mamy też inną siłę i możliwości, nie z przypadku mówi się, że Bóg daje tyle ile jesteś w stanie udźwignąć, a zatem to, że jest trudniej znaczy też, że masz w sobie ten potencjał by zwalczyć to co zaciemnia, by wydobyć i ukazać jego przeciwieństwo w sobie i poprzez siebie.

A zatem nie wpadajmy w panikę za każdym razem gdy się nam wydaje, że coś takiego nie powinno było mi się przytrafić, że znów mam podwójną pracę do wykonania żeby podnieść się z tego bagna w moim życiu, żeby poczuć, że w ogóle żyję, żeby zdobyć się na radość i uśmiech… Wiem, też czuję, miliony ludzi to czuje, i sztuka polega na tym żeby zrozumieć, że to w pewnym sensie w porządku, że możesz się tak czuć, daj sobie przyzwolenie by to poczuć i się za to nie obwiniać, ale nie pogrążaj się w tym bardziej. Westchnij, nabierz głęboko powietrza i powiedz: dobrze, nabrałam powierza i płynę dalej, to tylko kolejny etap, to jest do przejścia, to znów wyprowadzi mnie na powierzchnię, jeszcze jeden raz… A każdy kolejny oddech, gdy się wynurzysz ukazuje, że to co było na początku odległe niczym miraż jest teraz wyraźniejsze, bliższe, prawie tuż tuż… I musisz widzieć, i sobie przypominać i powtarzać za każdym razem, gdy jesteś pod wodą a światła niewiele przedziera się do ciebie, że tym razem gdy się wynurzysz zobaczysz już przedsionek swego Nieba, a dalej dotkniesz już jego jakości, i popłyną łzy, ale już nie rozpaczy i trudu życia, ale ulgi i zwycięstwa, zwycięstwa nad sobą.

I to jest proces energetyczny, który towarzyszy nam na co dzień, nieraz tak trudny i ciężki, że bardzo łatwo utknąć gdzieś na dole i zapomnieć o świecie na powierzchni, o świetle i jego jakości o tym jak się je czuje na skórze, jak smakuje świeży oddech ożywiającego powietrza. Ale zawsze pozostaje niezatarte przeczucie, wrażenie, że ono jest, że już kiedyś gdzieś to widziałem, miałem, czułem i zawsze pozostaje tęsknota, która dręczy i napomina- wróć, nie zatrzymuj się na zbyt długo po drodze, bo to będzie tylko wspomnienie, którego nie będziesz chciał zachować gdy już dojdziesz do swego celu.

I tak każdy jest herosem własnego życia, herosem dla własnej duszy, którą musi wynieść ponad błoto i podnieść, przenieść przez najtrudniejsze odcinki, nie dając zgasnąć płomykowi nadziei, ostatniemu światłu, które nieraz utrzymuje nas przy życiu. Trzeba hołubić i pielęgnować w sobie to wspomnienie wynoszenia siebie, swojej godności, do godności prawdziwego Człowieka, do poziomu duszy, i widzieć siebie jako herosa-bo przecież tak wiele już przeszedłeś, i tak wiele razy już się podnosiłeś, czyż nie czyni cię to prawdziwym wojownikiem? A skoro wiesz, że nim jesteś, i że tylko ty możesz unieść się z błota i zdecydować kiedy jest ten czas, że już masz dość, to to co pozostaje już, to tylko się podnieść. Wówczas zaczynasz odradzać się na nowo niczym feniks z popiołufeniks I tak kolejny raz wynosisz wysoko światło swojej duszy, swoją godność Istoty wysoko ponad głowę i trzymasz zwycięsko w górze gdy przechodzisz. JA mam wartość daleko wykraczającą poza to w co się przyoblekłem nieopatrznie po drodze. To tylko brud, on odpada jak wszystko co nietrwałe, nie będące prawdą, nie będące Mną.
Pamiętam…zawsze o tym pamiętam, to moja mantra,

Magdalena

Brak komentarzy