wrz 09 2016

Uzdrawianie siebie- wystarczy dokonać wyboru na tak- to już bardzo dużo

     indians_medicine-man    Przeważnie patrzymy na uzdrawianie, wszelkie formy pracy z naszym zdrowiem różnych szamanów, uzdrowicieli, bioterapeutów, jak na coś w czym my nie bierzemy udziału, czyli na co nie mamy wpływu jako osoba tzw. chora, potrzebująca… Tymczasem w każdym procesie zdrowienia potrzebna jest wola osoby biorącej, akceptacja… powiedziałabym, że nawet więcej, wola i chęć do pracy ze sobą samym, ze swoim nastawieniem, procesami myślowymi, nawykami, nałogami. Ludzie często się krzywią na znachorów, uzdrowicieli, tzw. babki, że są oschli, że krzyczą, albo wyganiają, że nie głaszczą po główce, że wymagają jeszcze starania się… Wszystko to ma swoje głębokie, istotne znaczenie i jest potrzebne właśnie do tego by to po co przychodzimy, czyli uzdrowienie (nie mam tu na myśli wyłącznie fizycznego procesu-bo to tylko efekt poprawienia czegoś wyżej-przyczyny) mogło się dokonać, i pozostać na dłużej, by dokonała się istotna przemiana.

Głębokim przemianom musi towarzyszyć proces analizy, przemyślenia, zrozumienia, a w efekcie przemiany. Żal, skrucha w zasadzie budzi się głównie w efekcie zrozumienia czegoś i nie koniecznie jest zaraz wymagana na początku, ale sama chęć zrozumienia i otworzenia się na czyjeś prowadzenie, nauczenie lub pokazanie, że i jak zbłądziliśmy jest już niezbędne. Bez chęci zrozumienia dlaczego trudno mówić o dobrej woli. Wystarczy właściwie samo odczucie bez wiedzy o procesach, że skoro coś niedobrego się dzieje to znaczy, że ja w jakiś sposób się do tego przyczyniłem, a to znaczy że gdzieś w moim życiu wystąpił błąd, mój błąd. Sam proces skruchy to nic innego jak przyznanie, że ja sam jestem odpowiedzialny za swoje życie i ten efekt jaki widzę teraz. Nie mówię tutaj o samobiczowaniu się, lecz o pokorze, ona pozwala otworzyć się na zrozumienie, na lekcje, na zmianę w nas i nowe ścieżki myślowe oraz nawykowe. Bez skruchy idziemy do uzdrowiciela nie przygotowani, buńczuczni, jak po towar do sklepu…ale tam to tak nie działa.

Ludzie nieraz się dziwą jak położenie komuś dłoni na głowę i odmówienie modlitwy może pomagać? Może gdy skłonisz się przed tym kimś kto prowadzi ciebie i twoje biedy do światła i podziękujesz w duchu za pomoc, a do tego potrzeba szacunku i pokory, dlatego im bardziej ty sam otworzysz się na to prowadzenie, zaufasz i zechcesz z pokorą, czystą intencją i wdzięcznością- jakbyś już wewnętrznym wzrokiem niemal widział tę przemianę- skłonić się w progu uzdrowiciela to otrzymasz więcej niż ten, kto wchodzi z dumnie podniesionym czołem, rzuca na stół plik banknotów i tzw. wymaga. Zresztą w tym świecie ci ludzie, którzy naprawdę ciężko pracują z różnymi przypadkami tzw. błędów życiowych, po prostu nie przeliczają swojej pracy na pieniądze, bo się nie da jej wycenić. Często odmawiają bez względu na sumy jakie się im oferuje i nie przyjmują pracy, na którą hmmm człowiek sam nie jest gotowy lub której wiedzą że nie udźwigną lub nie czują się po prostu na siłach- takie prawo też mają jak każdy.

Człowiek nie gotowy na uzdrowienie to określenie prawidłowe, ale przez  ludzi często odbierane jako nie zasługuję…można i tak to nazwać, bo gdy ktoś myśli, że krzywdy ludzkie spłaci np. daniem na tacę w kościele za każdym razem…to widzicie bezsens? A płaszczyzna duchowa nie pozwoli na takie tzw. uzdrowienia, bo to nie pomoc lecz jeszcze większa krzywda uczyniona człowiekowi, który przychodzi. Pamiętam jak czytałam książek o Ojcu Pio, gdzie autor opisywał sposób w jaki ten święty odnosił się do ludzi. Z początku wydawało mi się to przesadne, oschłe, nie na miejscu. On ich karcił i odsyłał bez ceregieli, żeby mogli wrócić do niego i poprosić, odczuć w środku jakby większy wstyd, żeby z głębi duszy wyszło do Boga to przepraszam a nie od niechcenia…i nie odmawiał pomocy, zresztą ponoć sam mówił, że Bóg nie odmawia tylko trzeba nie przestawać prosić, nie poddawać się. Takie proszenie świadczy po prostu o tym, że jesteś gotowy, zresztą samo w sobie już dokonuje uzdrowienia, rozjaśnia aurę i ciemne plamy oraz otwiera drogę świadomości dla cudu. Dlatego to z jakim nastawieniem, z jakimi myślami, z jakim wewnętrznym jakby pokajaniem, pokorą stajesz przed osobą, która pośredniczy między tobą a płaszczyzną ducha jest bardzo istotne.

         Podobnie gdy prosisz za kogoś, jak matka za dzieckiem, to nic że już dorosłym, gdy prosisz wytrwale wyrwiesz tam cud dla niego, bo to szczególna więź, i ta doskonała miłość, gdy chcesz daje ci możliwość poniesienia za kogoś czegoś, zapłacenie czegoś, lub hmmm ułatwienia mu drogi, np. wyproszenia lepszych warunków spłaty długu…

         Właściwie to o czym piszę odnosi się do uzdrowienia duchowego z wyższych, prawdziwych jak ja to nazywam poziomów…w przeciwieństwie do magii, która działa troszkę inaczej, w innych zakresach, wibracjach a jej jakby częstotliwość sięga tylko tyle ile może  w swoich granicach, na zasadach na jakich błąd został wprowadzony-z tej samej płaszczyzny odczynia. Natomiast uzdrowienie duchowe przekracza ten wymiar widzenia i patrzy całościowo, uzdrawia ale to co jest do uzdrowienia najważniejsze dla najwyższego dobra proszącego w sensie duchowym … Takie uzdrowienie nie zawsze niestety zakłada scenariusz proszącego, czyli np. fizyczne wyzdrowienie, lub efekt jaki my sobie wymyślimy, choć bardzo często jest to bezpośrednim skutkiem uzdrowienia duchowego :), jeśli nie zakłóca najwyższej idei dobra dla tejże duszy.

         Ludziom często się wydaje, że efekt powinien być zawsze spektakularny i natychmiastowy, podczas gdy skutek na fizycznym planie może być odczuwalny np. dopiero po roku, bo wyzdrowienie zakładało proces dochodzenia do zrozumienia, powolnego budzenia się świadomości, skruchy, i przemiany wewnętrznej w człowieku, a to z kolei wymagało spotkania odpowiednich ludzi, dotknięcia konkretnych sytuacji, itp. Ważne żeby chęć zobaczenia swojego postępowania w innym świetle, myśli, etyki, zasad, które mnie tu doprowadziły pojawiła się i miała szansę prześwietlenia na plus i minus-osądzenia ponownie, z innej perspektywy.

         Kim jest w tym procesie ten znachor, szaman, kapłan, uzdrowiciel? Jest przewodnikiem, jest proszącym w imieniu, jest pośrednikiem, jest kimś kto zna bezpośrednią drogę, bo chodził nią wiele razy, to jak biuro podróży, w którym wykupujesz wycieczkę a na miejscu rezydent wie za ciebie jak i gdzie pojechać żeby zobaczyć, poznać ( hihi i tu ważne też jest żeby starannie wybrać te tzw. biuro podróży).

         Ci pośrednicy, pracujący z energią duchową w uzdrawianiu, to nie roboty, czy maszynki, lub uprzywilejowane królewny i królewicze, to ludzie z krwi i kości, którym też nie zaoszczędzono tych samych trudów, zmartwień, problemów co innym…różnicą jest jedynie ich podeście do tych tzw. problemów, do życia, do płaszczyzny ducha… Nie znaczy to, że jeśli rozumieją coś inaczej, wierzą bardziej, ufają trochę mocniej, że nie czują bólu, że nie cierpią i że nie jest im trudno. Taka osoba też nie weźmie i nie przeniesie na plechach nieograniczonej liczby ludzi, też potrzebuje się zregenerować, odpocząć i oddać wszystko wyżej, bo inaczej ją to przygniecie… A sam proces przenoszenia, prowadzenia, jak każda praca jest męczący, wyczerpuje, nieraz psychicznie, fizycznie… I tak odczuwa się to też jako ból gdy się weźmie za dużo, gdy zmęczenie dopada, gdy się nie pilnuje siebie… Z reguły przy pierwszej styczności z tego typu sprawami ludzie mówią, a on, ona  musi mi pomóc, bo przecież ma ten dar od Boga 🙂 . Nie większy lub mniejszy niż ktoś inny kto jest w drodze na jakimś już pewnym poziomie…i nic nie musi… po prostu na ten czas w tej formie udziela się na planie Bożym-fizycznym  w przejawie, choć mógłby inaczej wyrażać swoją istotę.  Nie nakładajcie na kogoś przymusu, jeśli nie znacie go, jego stosunku z duchem, jego serca i duszy, tak jak sami nie chcielibyście by wam mówiono, że wy coś musicie i już. Zresztą na siłę trudno mówić o uzdrawianiu duchowym.

         Co do zmęczenia, to często też nie widzimy gdy tzw. bierzemy, przyjmujemy ile dostaliśmy w momencie samego otrzymywania, tak jest zresztą z wieloma sprawami w życiu, że pełny obraz mamy dopiero po jakimś czasie. A teraz pomyślcie, ile zaangażowania i energii, pracy wymaga ruszenie takich zmian i ile czasu (bo żyjemy przecież jednak świadomie nadal w opcji czasowej) to zajmuje nie tylko w życiu proszącego ale też naszego przewodnika… Niektóre osoby uzdrawiane tzw. potrzebują większej pomocy niż inni, a energia uzdrowiciela pracuje z taką osobą poza ramami czasu, ale tutaj to jest odczuwane i przekłada się na nasze życie jako czas. Zatem nawet po dwóch, trzech tygodniach potrafi raptem przypomnieć o sobie czyjaś sprawa –przypomnieć, że nadal nad nią pracujemy. Odczuwa się to jako wizje, myśli, np. wyczerpanie, zmęczenie, a nawet fizycznie jeśli problem jest duży… I teraz weźmy ileś takich osób w ciągu tygodnia, u niektórych dnia…to daje spory bagaż…i nie każdy może pozwolić sobie na takie przenoszenie w tak krótkim czasie… Dlatego już chociażby warto szanować ludzi, którzy pracują w ten sposób, bo ci doświadczeni, którzy wytrwali długo na takim noszeniu, wiedzą z jaką odpowiedzialnością i ryzykiem się to wiąże, jak utrudnia relacje osobiste i rodzinne. Dlatego też kapłani, powołani, święci, znachorzy, różnej maści babki to ci którzy oddają swoje życie służbie…nie bez powodu są często ludźmi bez rodzin, obciążeń, obowiązków, gdyby popatrzeć  w ten sposób na celibat to nabiera to większego sensu. Nie bez powodu postawiłam tez w jednym ciągu koło siebie kapłana i babkę czy znachora- pewnie u niektórych takie zestawienie powoduje, że świadomość się oburza lub robi fikołki…ale cóż lubię wychodzić poza schematy i pokazywać inny punkt widzenia…w końcu wolnoć Tomku w swoim domku, a nóż ktoś zobaczy coś inaczej…

         Zobaczcie gdy taka osoba przenosząca w danym momencie na plecach wasze problemy, wasz bagaż, zaniża swoje wibracje, traci zaufanie, poddaje się zwątpieniu, w następstwie lękowi, czyli odwraca od płaszczyzny duchowej, wówczas światło latarni gaśnie, energia źródła zawsze jest ale on się od niej oddziela, i zostaje momentalnie przygnieciony tym co wziął, dajmy na to od kilkunastu osób… Tak właśnie kreują się niedoświadczonym, początkującym na tej drodze np. wypadki lub problemy w tej specyficznej pracy-nie pracy, bo służbie jednak, ech….. Dlatego pewna doświadczona bioterapeutka kiedyś mówiła mi, że w tej pracy lepiej się bać niż mieć nadmierną pewność, bo strach chroni w tym sensie, że za wcześnie nie łapiemy się za wszystko, ale powoli dotykamy żeby się nie poparzyć. Dlatego po trudnych sesjach ci uzdrowiciele, każdy na swój sposób potrzebuje czasu by przerobić to co wziął, przenieść, powierzyć dalej, wyżej… I każdy pracuje inaczej, jeden w odosobnieniu się modli, inny oczyszcza kadzidłami, jeszcze inny opala świecą czy kropi wodą święconą, a jeszcze inny medytuje… Każdy jednak w duszy kontempluje coś wyższego niż on sam, co go prowadzi. Bo sam jest tylko przewodem, pośrednikiem pomiędzy. A że każdy kij ma dwa końce, to rozumiecie, że jeśli to wy jesteście na jednym z nich jako osoba zwracająca się o pomoc to obowiązuje was to samo BHP, to znaczy, dajcie sobie czas na przemyślenia, na odczucie w sobie po tym zdarzeniu energii, która jeszcze długo będzie w was pracować. To nie jest tak, że 20-30 minut, które poświęciła znachorka, babka, szamanka na was, to już koniec jej pracy i całego procesu- to dopiero początek…jak iskra, która wznieca ogień, który potem wypala to co trzeba wypalić…w zależności od ilości oliwy-waszej wiary zaangażowania-żaru, i potrzeb oraz tzw. możliwości prowadzącego…

         Uff sprawa jest złożona, ale nie na tyle żeby nie wiedzieć co dla ciebie jako proszącego jest istotne.  To co chciałam tutaj podkreślić, powiedzieć głównie po to byście bardziej skorzystali na tego typu zabiegach, wyjazdach do różnej maści uzdrowicieli, to to, że sam wyjazd już powinien dla was być pewnego rodzaju celebracją, świętem. Im większe znaczenie sami mu nadacie, przygotujecie się w duchu, mentalnie, i emocjonalnie, tym więcej uzyskacie dla swego życia ogólnie pojętego. Bo sama droga już ma znaczenie i to co uczynicie i z jakim nastawieniem na nią wejdziecie. Kiedyś dziewczyna mi opowiadała, że długo się mentalnie, psychicznie nastawiała na drogę do świętego obrazu w prośbie o zdrowie…bo nic nie pomagało od kilku lat. Mówiła, że miała w pobliżu różne święte miejsca, miejsca mocy też, ale wybrała akurat takie, które ktoś jej polecił szczególnie i poczuła że temu daje największą wiarę- to już jeden istotny czynnik-zaufanie. Potem nastawiła się na tę podróż jak na świętą drogę, swego rodzaju pielgrzymkę – bo szła przecież do kogoś wyższego niż ona sama, do świętego i musiała uznać jego moc i rzeczywiste możliwości pomocy- to dwa- jeśli już idziesz to się otwórz na możliwość przyjęcia-wystąpienia cudu. I gdy odbywała tę drogę, mówiła, że pilnowała żeby trzymać siebie w pewnego rodzaju wibracji wyższej, czyli myśleć o tej swojej prośbie, powierzać się cały czas prowadzaniu już w drodze do tego świętego Obrazu-relikwii, cały czas czując w środku wdzięczność i swego rodzaju szacunek dla tejże świętej.  Potem gdy dojechała na miejsce, pozornie okazało się, że wszystko mogło być na nic, bo święty obraz był zasłonięty płachtą na stałe, żeby nie uległ uszkodzeniu gdyż trwał remont świątyni, ale jednak nie był zdjęty ze ściany… I wtedy usłyszała z boku od kogoś, że przecież to ten sam obraz i nadal można się przy nim modlić, prosić, to nie ważne, że twarz świętej jest zasłonięta, przecież to nic nie zmienia… I poszła, uklękła i w środku oddała jakby swoją prośbę. I powiedziała, że poczuła dosłownie, nie oczekując tego nawet, jakby ktoś z góry wylewał na nią taki delikatny deszczyk, łaskotanie, głaskanie… I to wystarczyło. Wiedziała, że tego doświadczenia nikt jej nie odbierze, że poczuła, że to jest właśnie dla niej dane…i co najważniejsze, że nie może tego puścić, zacząć wątpić w to co poczuła tam, bo sama puści tę łaskę, ten cud który czuła, że jej obiecano… I wiecie co, faktycznie stał się cud, ale na jego jakby fizyczne okazanie się czekała jeszcze ( w sumie krótko zważywszy, że ludzie nieraz muszą utrzymać w sobie ten poziom intencji, niezachwianą wiarę, chęć pracy nad sobą i wdzięczność nawet rok, lub więcej) około miesiąca… Okazało się, że problemy zdrowotne ponoć nieuleczalne ustąpiły :).

         Na koniec kochani choć to miał już być koniec, ale przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl, pamiętajcie, że otrzymany cud, nie gwarantuje tego, że nic innego was nie spotka, albo że choroba nie wróci, wszystko można zaprzepaścić  złą wolą, starymi nawykami, lub brakiem chęci do pracy nad sobą, brakiem pokory i wdzięczności serca…

I to już na tyle, choć temat jest jak rzeka, można bez końca…

Pamiętajcie, że:

„Wszystko współdziała dla dobra. Nie ma od tego żadnych wyjątków poza osądem ego.”- Kurs Cudów.

         A jeśli nie potrafisz zaufać zewnętrznemu wizerunkowi- osobie, to zaufaj Bogu, w końcu to On cię tu przyprowadził w odpowiedzi na twoje wołanie…

Magdalena

Brak komentarzy