kwi 13 2016

Pokora – małe Wielkie słowo

   964da-humilityI znów wracam do tematu pokory, czyli naszej ‘pomocy’ naukowej w szkole życia. Zawsze gdy robi się trudno, a ciężar w życiu zaczyna nas nieznośnie przygniatać, nasze kolana się uginają a plecy pochylają ku Ziemi- i to jest właśnie oznaką pokory, której na co dzień nam brakuje, dostrzegamy że może coś nasze małe ja przerasta…. Gdybyśmy potrafili sami uczciwie przed sobą przyznawać się do pomyłek, do braku wyczucia, taktu, do tzw. nie pomyślenia, do egoizmu, do nieświadomości spraw, wówczas uniknęlibyśmy wielu trudnych doświadczeń, a nasze przerabianie problemów, byłoby dużo szybsze-jak skoki przez płotki w maratonie… I rozwój duchowy odbywałby się nie na poziomie bólu fizycznego, lecz wyżej, w warstwach subtelniejszych, poprzez nasze przewartościowywanie w środku, poprzez uczciwą ocenę siebie, pilnowanie własnych myśli, odczuć, i swego odbicia w innych.

         Ludzie chcieliby już od razu osiągać szczyty, być mistrzami, wznosić się ponad ograniczenia, uparcie trzymać się filozofii uśmiechnij się do życia a życie uśmiechnie się do ciebie…i wszystko ok…tyle, że we wszystkim potrzebny jest zdrowy rozsądek, umiar i co tu dużo mówić –mądrość serca. Popularna filozofia-czarne myśli, czarne życie, odgradza nas często od zastanawiania się nad sobą-nad błędami, nad uczuciami innych, nad swoją postawą, prowadząc często do bezmyślności, nieczułości na krzywdę innych, do wynoszenia swego ja ponad innych… Wszystko to zaprzecza głównej zasadzie życia, to jest Jedności, z jednego jesteśmy i nie ma szczęścia w samotności. Ale od początku…

             Widzę ironiczny uśmiech na twarzy mężczyznę, który na grzeczne zainteresowanie jego obecną sytuacja, odpowiada ironicznym spojrzeniem i bezczelnym spojrzeniem, w którym wprost da się wyczytać- ‘głupia baba’- i całą swoją postawą daje do zrozumienia, że traktuje ją z góry, spławia, powodując że jej uprzejmość zamienia się w niezręczność, wstyd, upokorzenie… a biedna kobieta chciała tylko zapytać się jak w taką pogodę jeździ się na rowerze i czy mężczyzna dobrze sobie radzi. Jego duma, pycha, wyniesienie ponad takie konwersacje, takie PYTANIA- no bo przecież oczywiste jest, że on sobie świetnie radzi i samo pytanie jest idiotyczne, powoduje natychmiast przebicie balonika życzliwości. Ale niestety mało tego, pogarda jawna plus szyderstwo powodują, że z sytuacji która mogła przynieść korzyść powstaje swego rodzaju konflikt i uraza. Kobieta czuje się poniżona ale jest zbyt kulturalna i taktowna by dać to po sobie poznać, uśmiecha się więc uprzejmie i wycofuje. Mężczyzna wsiada na rower i odjeżdża, potem w pracy potraktuje jeszcze podobnie kilka osób, dając do zrozumienia, że otaczają go ludzie niedorównujący mu inteligencją, wiedzą, budując na ich porażkach i ‘niekompetencji’ swój chwiejny autorytet. Co się okazuje dalej, mężczyzna zaczyna mieć po kilku latach problemy ze zdrowiem, zaczynają mu szwankować kolana…których nie ugina przed nikim i niczym. Jego ja wie najlepiej, jego słowo jest najmądrzejsze, jego pomyłki jak twierdzi-on sam będzie płacić, jeśli w ogóle takie będą… Tyle, że nie widzi, że już płaci, a gdy nie słucha i nie dostrzega znaków przychodzących za pośrednictwem innych ludzi w jego życiu (bo ich nie ceni, nie szanuje) to jak i poprzez co ma pojąć swoje błędy, odrobić lekcje życiowe na tym świecie? Sam wybiera najtrudniejszą drogę doświadczenia, ogranicza swoje możliwości do przerobienia problemów wyłącznie do swojej osoby, do poziomu tzw. ściany, na którą wchodzi i od której musi się odbić żeby zobaczyć że nie tędy droga, bo znaków drogowych nie czyta- w końcu napisał je na pewno ktoś głupszy od niego… Po operacji kolana, bólu, samotności, zmuszony przez życie do bycia zdanym na innych, zaczyna powolutku dostrzegać, że być może nie jest samowystarczalny. I u niektórych ludzi ten moment starcza, to jedno odbicie od szklanej szyby, by odtąd zacząć czasem zerkać na znaki i dopuszczać do siebie i swojej przestrzeni ostrzeżenia, lekcje przychodzące poprzez innych ludzi. I czasem udaje się już zauważyć, że lekarz potraktował mnie z góry, że zamiast zainteresować się moim stanem, i potraktować poważnie moje dolegliwości, zbył mnie, lekceważąc mój problem, potraktował jak byle kogo bo ja kiedyś też tak traktowałem ludzi. Rzadko co prawda zaświeci wówczas alegoria, że ja przecież podobnie traktowałem kilkanaście, lub kilkadziesiąt osób w swoim życiu… Ale za to często już zaświeci się czerwona lampka przy kolejnej scenie w odwróconej wersji. To znaczy poprzez porównanie, podobieństwo łatwiej będzie mu postawić się w roli poniżonego, którego odprawia z kwitkiem, wystawia za drzwi, bo jest inny, nawet nie tyle wie mniej, co jest obcym-czyli kimś z kim się nie identyfikuje. A zatem gdy identyfikujemy się z kimś poprzez podobieństwo sytuacji, wzorców, przeszłości, pracy, dzieci, czegoś co uważamy, że nas łączy- a nic nie łączy jak wspólna bieda :)- wówczas uznajemy tego kogoś jako jakby część siebie i potrafimy współodczuwać, empatia nie wydaje się wówczas trudna, a zrozumienie ułatwia traktowanie po ludzku.

         Z przykrością stwierdzam jednak, że gro ludzi nie uczy się po zatrzymaniu na pierwszej ścianie, i brną dalej przed siebie, ślepi i głusi na informacje naprawcze z przestrzeni życia. I jak pomóc komuś kto poważnie zaczyna chorować np. z drugą nogą, szykuje się druga operacja i zagrożone jest poruszanie się samodzielne… gdy widać, że nic nie skłania człowieka do spojrzenia na siebie jako na sprawcę swego losu, to bardzo bardzo trudne.

           Pokora- to lekarstwo na większość naszych tzw. zawikłań życiowych, trudnych kolei losu. Może nie zawsze odwróci to co już się zadziało, ale często powstrzyma rozwój na gorsze i dalszy spadek w dół (i tu kolejny raz kłania się pokora- jak to zatrzyma?-ja chcę już, uzdrowienia natychmiastowego a nie tylko zatrzymania rozwoju choroby!! Co to ma być? – Ano to ma być wykazanie się skruchą, pokorą i wolą pracy na rzecz naprawienia szkód), umożliwi rozejrzenie się w koło i pokaże ogrom zniszczeń jakie sami poczyniliśmy w swoim świecie. A wiecie dlaczego nie chcemy patrzeć, dlaczego usilnie zamykamy oczy? Bo gdy je naprawdę otworzymy, to dopiero zobaczymy jak trudna droga przed nami z powrotem na górę, tam gdzie przez ego-nieosądzanie pootwierają się bramy dla jasności oglądu. Dzieci mają niewinny wzrok, a my tak wiele z niego w trakcie wędrówki zaprzepaszczamy. A gdy zobaczymy, że by wspiąć się na górę nieraz potrzeba ugiąć kolana i poprosić o zrzucenie liny ratunkowej, by ktoś wciągnął na górę, to czasem pycha, niestety woli spaść w dół niż dać się podeptać. A wszystko to kwestia z czym się identyfikujemy jako ludzie. Jeśli nasza pycha nami rządzi to nie ma mowy o jasności oglądu ani o szczerości, za to na pewno jest mowa o niewolnictwie, gdzie tylko pozornie służymy sobie, bo w istocie służymy temu co się na nas pasie, prowadząc do wyniszczenia.

         Pokora, niby proste słowo, mało popularne na pewno, a jeszcze mniej praktykowane. Z czym się wiąże? Z ciągłym badaniem siebie, z niedowierzaniem sobie-ego, z pewnością, że nie jestem nieomylny, i że każdy ma prawo do tej samej nieomylności. Z czym jeszcze? Z prostym uznaniem faktów… Kim jesteś i gdzie jesteś? Jestem tu na Ziemi jak wszyscy inni ludzie, tak samo się rozwijam, jestem w tej samej klasie, szkole, i uczę się jak oni jak zdać do następnej klasy… Jedni lepiej inni gorzej pojmują zasady w tej szkole życia, jedni łatwiej drudzy gorzej się przystosowują, ale wszyscy jedziemy na jednym wózku, i to jest pogląd z góry, z wysoka, który nas zrównuje i łączy. Z tego punktu wychodząc pysznienie się doktoratem gdy siedzisz obok mnie w tej samej ławce i nie wiesz co będzie dalej, ani co przyniesie ci życie, kogo w sobie ujrzysz po drugiej stronie, jest po prostu śmieszne, i małe. I to tacy ludzie niestety zasługują na największe współczucie… i takim ludziom współczują najbardziej ci, których wzrok przenika to co za zasłoną fizyczności. Bo oni widzą i wiedzą, że to im najtrudniej będzie zdać egzamin życia. Prawda jest taka, że nikt z pokornych, dobrych, nie cieszy się gdy widzi, że przyszła kryska na Matyska, nie mówi że dobrze mu tak bo czeka go kolejna kara, znów jest chory, dziecko mu cierpi czy nie da rady sam już chodzić… Ból, smutek i ogromny żal towarzyszy jasnemu wzrokowi- że kolejny człowiek uparcie odmawia zobaczenia prawdy o sobie, przyjrzenia się życiu choć przez chwilę z punktu pokory… Najbardziej boli, że chciałoby się pomóc, ale dopóki ten ktoś nie krzyknie z dołu o linę, albo nie zechce jej uchwycić gdy i tak ją zrzucasz i prosisz by złapał….to niewiele da się zrobić, bo wola człowieka by się zmienić to podstawa w uzdrowieniu. Wiele może dać zaangażowanie bliskich i oddanie siebie za kogoś- maksymalne poświęcenie, ale bez przebudzenia i skruchy……rezultat niepewny. To już pertraktacje na wyższych poziomach.

         Dlatego z każdym jednym człowiekiem rozmawiając zawsze wzdycham ciężko badając nie tylko jego ale i siebie, i przeważnie w wyniku badania stwierdzam to samo- jakże daleko my ludzie jesteśmy od pokory. UFF ileż to razy musiałam oberwać po głowie, żeby zawrócić i pokornie wrócić do spojrzenia na sytuacje w swoim życiu jeszcze raz… Jakże ciężko się zawraca i jakże ciężko nieraz ugiąć kolana i pochylić głowę, ugiąć kark, gdy się przechodzi przez ten próg pychy. Ale za to gdy się już zmusimy, i zdławimy naszą głupią pychę, poczucie wyższości, zranioną dumę, to za drzwiami czeka zupełnie inny, świeży, nowy ogląd sytuacji, taki, że rozwiązania zadziwiają swoją prostotą a my uderzamy głową w czoło- matko jak ja mogłem tego nie widzieć i kręcimy głową z niedowierzaniem nad swoją niestety własną arogancją i głupotą.

         Trochę więcej pokory i świat nie zmagałby się do tej pory z karmą, z brzemieniem jaki sobie sam założył.  A indywidualnie? Pokora to pilnowanie siebie w drugim człowieku. Czyli? Pilnowanie by nie czynić drugiemu co tobie nie miłe. I nie mam tu na myśli tego co większość ludzi rozumie jako robienie krzywdy. W tym problem głównie, że za krzywdę uważamy np. włamanie się do kogoś do mieszkania i kradzież, ale nie uważamy już wyśmianie np. w ‘zabawie’ w tłumie ludzi. I podczas gdy pierwsze z pozoru jest większą krzywdą, to w rzeczy samej wcale tak być nie musi. Pieniądze rzecz nabyta, stratę telewizora jakoś odrobię, ale straty moralne i wstyd, poniżenie które ciągnie się za mną latami powodując moją niechęć do np. przemówień publicznych, do pokazywania swoich myśli z obawy przed zranieniem, to brzemię na całe życie dla mnie i moich dzieci, które wychowam podobnie po swoich wzorcach, z lęku przed ranami, które ludzie mogą im zadać. A wystarczyłoby przez chwilę, mniejszą niż mgnienie oka, poczuć się w skórze tej osoby, z której wszyscy mamy taki dobry ubaw… Albo choć przez chwilę, mniejszą niż mgnienie oka zobaczyć swoje ułomności z hmmm ortografii, gdy wyszydzam kogoś nieznajomość geografii, czy matmy, albo choć przez chwilę mniejszą niż mgnienie oka zobaczyć smutek w oczach swojej matki, gdy wyszydzam lub traktuje z góry czyjegoś syna, córkę…to co, że pełnoletniego, dziecko to zawsze dziecko…itp. Przykładów jest masa, tzw. równoległych czynników, dzięki którym możemy znaleźć nić połączenia z tą osobą, którą gardzimy, odrzucamy, uważamy za ‘obcą’, a ta nić pozwala zawsze uratować jakąś cząstkę siebie, którą niszczę w momencie gdy okazuję wzgardę drugiemu człowiekowi i czemuś co uważam za jego słabość.

              Pokora w badaniu siebie…ona ratuje życie, każde życie, zarówno w wymiarze w duchowym jak i czysto fizycznym… To koło ratunkowe, które za często odrzucamy wzgardziwszy nim na rzecz pychy i niewolnictwa głupoty… Brak pokory to samotność w świecie pełnym ludzi, obcych, gdzie nic nie zdaje się nas łączyć a dzieli wszystko, a tym wszystkim jest nasza wola by pozostać odłączonymi od świata, który wydaje się zawsze nie wart naszego zaszczycającego go spojrzenia z góry…. A serce z dala od rodziny i domu cierpi bo nie ma powrotu do Domu bez rodziny, kogo cieszą psute ściany, w których nie ma pocieszenia żadnych kochających oczu? By wrócić Tam, trzeba umieć dostrzec co łączy tu bardziej niż dzieli. Podajmy sobie dłoń a poznamy siebie w sobie nawzajem i wrócimy do Domu w prawdzie.

Magdalena

Brak komentarzy