maj 15 2015

Dlaczego tak trudno znaleźć prawdziwą miłość, przyjaźń?

[ File # csp0105304, License # 3329598 ] Licensed through http://www.canstockphoto.com in accordance with the End User License Agreement (http://www.canstockphoto.com/legal.php) (c) Can Stock Photo Inc. / agencybyMyślę, że tak kochają matki w idealnej wersji swoje dzieci, dziecko… Niekoniecznie rzecz wygląda podobnie z drugiej strony…dzieci przyjmują miłość rodzica za pewnik, coś co musi być i powinno być, nie zawsze to jednak mają ..wówczas sprawy się komplikują… Fakt faktem, że każdy potrzebuje kogoś komu może zaufać w 100 procentach i to nawet nie chodzi o samo zaufanie co o poczucie, że nic i nikt nie jest ważniejszy od Ciebie dla tej osoby…Tak już mamy, że chcemy być kochani wyjątkowo choć raz w życiu. Czy to ślepy zaułek? Skąd się bierze taka potrzeba? Czy jest to pooszukiwanie odwzorowania idealnej miłości, bezgranicznej, którą pamiętamy z innego świata, czy nasza dusza już to czuła, ten stan wyjątkowy, pewności absolutnej, że jest kochana najbardziej we wszechświecie…i teraz tęskni i szuka tu potwierdzenia, zaspokojenia, odzwierciedlenia?

Trudno w ludziach znaleźć taką miłość, bo w większości sami jesteśmy trochę pokaleczeni, pozbawieni tego ciepła, czujemy niedosyt, mamy żale i w środku gdzieś pretensje, że ja tego nigdy nie miałem, albo mi to odebrano, ktoś odszedł i już nie mam… A potem staramy się ten brak wynagrodzić swoim dzieciom, staramy się żeby czuły się kochane za nas, żeby doświadczyły tego czego nam brakowało, za czym tęskniliśmy, za czym nasze serce wołało… Często myślimy: nikt nie będzie cię kochał tak jak ja, bo kto będzie potrafił tak bezwarunkowo i całkowicie oddać serce, życie memu dziecku? I tu pojawia się niebezpieczeństwo blokowania wizji rozwoju, doświadczania przyjaźni i miłości jakie dziecko samo sobie wybiera na swojej drodze, żeby dojrzeć, poznać, poczuć. To projekcja własnych lęków i braku miłości z jakiegoś źródła, którą ogniskujemy na dziecku, widząc w niej, nim swoje braki, lęki, niedostatki w hipotezie. Czy będzie miał kto ją, jego kochać jak umrę, jaka żona, mąż się mu trafi, czy będzie mu lekko w życiu, czy będzie mieć przyjaciół prawdziwych, czy ktoś mu poda pomocną dłoń w trudnej chwili…i tych pytań jest bez liku. Na kogo ma liczyć?

Znam ludzi, mam znajomych i nawet osoby w rodzinie, które mi powtarzały: jak nie wiesz na kogo liczyć to licz na siebie. Ale czy to rzeczywiście daje sercu pocieszenie i przynosi ulgę w głębi cierpienia, czy uczy miłości, i współodczuwania, czy otwiera serce na spotkanie przyjaźni (jeśli tak to jakiej-przyjrzyjcie się temu) dobrego współmałżonka…Czy takie zdanie, dewiza życiowa przyciąga do życia dobrych, pomocnych, kochających ludzi? Czy może raczej takich, którzy na każdym kroku będą udawać potwierdzać prawdziwość takiego motta w jego, jej życiu… dopóty dopóki nie wytworzy takiej sytuacji w życiu, która da mu tak silnego kopa, że jednak zmusi by zawołać, proszę potrzebuję, pomocy… Pokora…

Przecież każdy potrzebuje ciepła, odwzajemnionego uśmiechu, spojrzenia, które mówi: wiem co czujesz, jestem w tym z tobą… I nie chodzi tu o wieszanie się tzw. na kimś i jęczenie: zrób coś za mnie, tylko o poczucie, że jesteśmy dla siebie i dlatego nic nie jest mi straszne, bo zawsze mam miłość…

Mam przyjaciółkę, która jest dla mnie niejakim fenomenem w tej dziedzinie, mianowicie oparła całe swoje życie na wierze w dobrych ludzi i ta prawda z niej emanuje pod postacią niesamowitego ciepła, serdeczności i szukania zawsze tego dobrego w człowieku. Fenomenem jest dla mnie to, że zawsze w każdej trudnej, małej i dużej sprawie w życiu na jej drodze autentycznie pojawia się człowiek, który ma dokładnie to czego ona potrzebuje, okazuje pomoc, wsparcie, ma informacje lub przynosi jako prezent to czego w domu nie ma, a jej brakuje. Gdy się to obserwuje z boku na co dzień to naprawdę zadziwia, i nie znam drugiej takiej osoby, która tak potrafi otwierać się na ludzi i przyciągać ich swoją dobrą wolą, ciepłym uśmiechem i rozumiejącym spojrzeniem…. Ale to jej motto jakby, wewnętrzne światło prawdy, które mówi światu, że w życiu wszystko przychodzi poprzez ludzi… I jakby się nad tym zastanowić to faktycznie prawda tak wielka, że nie sposób jej nie zauważać a jednak my ją centralnie ignorujemy jakbyśmy sami żyli na tym świecie współzależności.

Często się zastanawiam jak to jest, że tyle dobrych, ciepłych, dbających o tę osobę ludzi ją otacza i ciągle napływają nowi jakby worek nie miał dna a świat granic :)… Ale to zasada nie omylna: ile dajesz tyle otrzymujesz, choćby nie wiem ile przykrości spotkało ją w życiu, bo swoje też wycierpiała, nie zamknęła się na ludzi, to niesamowite, niejeden już dawno powiedziałby, że rezygnuje, że ludzie nie są warci starania, ale to nie tak, tego dobrego jest znacznie więcej niż tych przykrych doświadczeń a waga dobrego spojrzenia zawsze będzie na szali dużo więcej warta niż gro złych spojrzeń…

Każdy chciałby mieć serdecznego przyjaciela, kochającą matkę, ojca, idealnego małżonka, ukochanego dziadka lub wymarzoną babcię… Zawsze mówię, że życie nie znosi braku, albo że gdy Bóg zamyka jedne drzwi to otwiera drugie. I dla mnie to jest prawda. Gdy tracę grunt pod nogami, oparcie, to otwierają się inne drzwi… Myślę, że na tej zasadzie do mego życia przyszła moja córka, ale tu jest jeszcze inny dylemat…dzieci przychodzą głównie żeby je kochać 🙂 i nie rozumieją często naszej potrzeby bycia dla nich kimś wyjątkowym, to chyba pojawia się później, gdy wyrastamy z tej dziecięcej młodzieńczej pewności, i zapominamy Miłość Nieba, lub oddalamy się od bezwarunkowej miłości, zamykamy w środku pod wpływem batów, urazów, żali, bólu, niepewności, strachu… I wtedy szukamy kogoś, kto przypomniałby nam to utracone Niebo. I jakby nie mówić, że powinniśmy szukać tylko i dostrzegać tylko przejawy miłości doskonalszej, tej duchowej, w nas, i w każdym człowieku, to gdy jesteśmy w przysłowiowej czarnej d…, takie teksty nic nam nie mówią. Wtedy potrzebujemy tutaj namacalnie objęcia, z krwi i kości. I nie chciałabym znaleźć się na tzw. etapie rozwoju jeżeli w ogóle można to nazwać rozwojem, na którym powiem, że sama sobie wystarczam…to smutne życie…po to tu jesteśmy byśmy mogli się cieszyć sobą nawzajem.

I RZECZ NIE W TYM, ŻE LUDZI BRAKUJE, że nie ma kogo kochać, że nie ma wartych kochania, że odpowiedni do nas nie przychodzą lub że jestem za stary na nowe znajomości, albo że ludzie tacy są, że nie potrafią tego czy tamtego… Wszystkie te ale trzeba by teraz skierować na siebie i zobaczyć, że są tym co nas powstrzymuje przed wpuszczeniem tychże upragnionych ludzi do środka. Z reguły kryje się za tym nasza postawa obronna, która ma u podstawy różne ale i powody, tzw. uzasadnienia. Jeden nie będzie chciał się otworzyć bo się będzie bał, że ktoś mu błota do domu naniesie, inny, że to zobowiązania, coś za coś, jeszcze inny, bo w zasadzie to chroni swoją prywatność i nie lubi jak mu ktoś do domu włazi o każdej porze… I tak to świat tłumaczy się dzisiaj. Jesteśmy pozamykani z tylu powodów, że połowy nawet sobie nie uświadamiamy. I nie chcemy za bardzo uświadamiać, a potem zwalamy winę za samotność i poczucie separacji, nie kochania, braku, na Boga, losy życiowe, wrogich ludzi, pecha, rodzinę, itd… Siedzimy w kącie i zastanawiamy się dlaczego nasze życie potoczyło się tak, dlaczego nie mogę nikogo poznać… Oczekiwania tak…ale na moich zasadach, a kiedy powiem ‘dość’ to wynocha…z reguły tak to wygląda w naszej głowie. Niestety taka dewiza nie jest zbyt kusząca dla prawdziwej miłości, szacunku, oddania, bo jest z nią sprzeczna. NIE MOŻNA TEŻ MYLIĆ MIŁOŚCI Z ZAWŁASZCZENIEM SOBIE OSÓB, ZAWŁADNIĘCIEM ICH ŻYCIEM CZY CHĘCIĄ KIEROWANIA ICH LOSEM…NAWET DLA ICH TZW. DOBRA.

Jeśli więc wołasz w środku o tę wielką przyjaźń, o to kochanie, o wyjątkową, piękną, oddaną w 100% miłość, i jej nie otrzymujesz od Życia, to nie ma co obwiniać Boga, że jest niedobry albo cię nie kocha, tylko trzeba się zastanowić co w tej mojej prośbie, chceniu jest nie tak. CoOffer-letter1-300x300 jest sprzeczne z wyrażonym życzeniem, gdzie tkwi błąd, dlaczego skoro proszę uczciwie z serca pragnienia, miłość nie przychodzi. Wtedy trzeba poszukać głębiej, zobaczyć jak bym traktowała taką miłość, czego od niej wymagam i co chcę w zamian dać, czy i na ile jestem wstanie wykrzesać z siebie ten bezwarunkowy płomień prawdziwego uczucia i oddania? To jest prawdziwa prośba, tyle, że łącznie z tym co jest dopisane przez nas małym druczkiem (sami rzadko go świadomie czytamy 🙂 ). A wtedy patrząc na poniższe otrzymujemy to co zamawiamy i w takiej ilości i jakości jaką jesteśmy wstanie z siebie wyłożyć w tym układzie…

Chyba, że z góry przychodzi do naszego życia Anioł, by nauczyć nas miłości…ale to już inna bajka. Wtedy z zazdrością często mówimy, on, ona nie zasługuje na taką osobą, nie potrafi docenić tego co ma… A ja na to mówię: Dziś dostajesz, jutro przekazujesz dalej. To energia wymiany. Nie wiadomo kto jak kiedy w jakim życiu zasłużył sobie na ten przywilej i jak będzie musiał go spłacić…ważne, że taką szansę ma i zamiast zazdrościć, lepiej trzymać kciuki.

Dlatego zawsze warto czytać ten mały druczek, gdy zanosimy prośby w duchu do góry, gdy serce woła o kochanie, ale ego, urazy, postawa obronna zostaje w postaci warunkującej to kochanie. Jeszcze nie dostaliśmy a już pod tą naszą petycją często dopisujemy ‘ale panie Boże żeby nie miał tego, żeby był taki, albo jeszcze gorzej: żeby miał jeszcze i to i tamto, bo by się przydało…”. Ech ludzie, przeważnie widzimy jeden koniec kija, swój. I znów kłania się nauka nie trzymania kurczowo tego żalu, nie duszenia tej urazy, nie budowania tych cholernych chciałoby się powiedzieć murów z cegieł wokół naszego ego, które do serca miłości nie wpuszczają. Oddech…wybaczam…oddech jestem jak inni…oddech mam te same pragnienia…oddech te same tęsknoty…oddech tę samą potrzebę miłości… oddech …i tak dalej… Dlatego wybaczam, bo rozumiem…oddech…co ma przyjść to przyjdzie…pozwalam…oddech.. zezwalam, otwieram się na miłość w moim życiu, bez warunków, bez osądu, bez małego druczku…oddech…posiedzę sobie i popatrzę po cichutku pod jaką postacią przyjdzie, zamanifestuje się to pragnienie…oddech…wytrzymaj…w czystości tego postawienia, w bezwarunkowości, w wierze…w chęci szczerej…

Zanim poprosisz upewnij się czy na pewno tego chcesz, czy masz miejsce w sowim życiu dla jeszcze jednej osoby do kochania, wiem, że to może brzmieć dziwnie, lub śmiesznie. Ale masa ludzi tzw. zaprasza do swego życia innych, tak naprawdę wcale tego nie chcąc, bo później trzeba posprzątać, bo trzeba jeść dać, i pomóc coś zrobić, a ja nie mam czasu, mam tyle ważniejszych rzeczy na głowie, ba nie mam nawet czasu dla siebie! I raptem melancholia się rozmywa a my cieszymy się, że jednak już sobie poszedł, poszła, bo nie ma jak to święty spokój!

Nie mówię żeby dawać sobie ludziom włazić na łeb, ja też lubię pobyć sama, porozmyślać, posłuchać swojej wewnętrznej prawdy i zająć się swoimi ukochanymi drobnostkami, ale gdy płaczesz nad sobą, że nie masz w życiu miłości a wysyłasz sprzeczne sygnały do ludzi i co gorsza oszukujesz sam siebie…. to przemyśl trzy razy albo i sto zanim poprosisz, uruchomisz mechanizm przyciągania ludzi do swego życia tylko po to, by narzekać, że przyszli. I że tacy przyszli a nie inni. Przyszli dokładnie tacy jacy mieli przyjść i kropka, życie to nieustanna wymiana informacji, ciągła nieustanna wymiana energii, tutaj nie ma przystanku, tylko niekończące się doświadczanie, nawet pozornego zastoju, wtedy mamy się nauczyć co zmienić w sobie by z niego wyjść…

Magdalena

komentarze 2