gru 16 2015

Odprowadzanie dusz…czyściec, piekło, niebo, gdzie nasz dom?

judgementKiedy byłam przy łóżku umierającej osoby, krewnego, usłyszałam jeden z ostatnich słów…że diabeł przyszedł i stoi i czeka… Wówczas byłam młodą dziewczyną i te słowa wywołały we mnie lęk, uczucie przerażenia, zamknięcia w pułapce, chaos i niedowierzanie, ale jak to, co teraz? Panika i ból wryły się głęboko w podświadomości… co się stanie z odchodzącym?? Dla porównania niedawno usłyszałam zupełnie inny punkt widzenia. Gdy ostatnio rozmawiałam z przyjaciółką o tamtej chwili sprzed lat, ona mi na to odpowiedziała: zobacz jak to jest, diabeł pojawiający się już pokazuje, że jest Bóg, na zasadzie przeciwieństwa, czyli uwierzytelnia niejako życie po śmierci i przekonuje nas do tego, że życie jest dalej i że może jednak warto by zadbać o to co potem.

Czasem dopiero gwałtowne potrząśnięcie jest wstanie nas obudzić, zmusić do popatrzenia na życie jako na ciągłość a nie krótki odcinek wyrwany nie wiadomo skąd, pozbawiony kontekstu i celu. Niestety wiele osób upiera się by tak właśnie postrzegać życie w ogóle, jako coś namacalnego, ograniczonego, wykazując zadziwiającą wręcz ignorancję w tematach związanych z ciągłością swego życia po śmierci ciała. Tymczasem żyjemy w czasach, gdzie coraz trudniej zaprzeczać istnieniu tego wymiaru naszego bytu, gdzie jest coraz więcej ludzi opowiadających o swoich przeżyciach śmierci klinicznej, o wypadkach, po których mieli wizje raju, domu, bądź piekła, czyśćca. Co ciekawe te opisy są bardzo do siebie podobne a ich uczestnicy nie mają wątpliwości co do swoich rzeczywistych doświadczeń, oraz co do tego jak nazwać miejsca w jakich byli, czy były to dobre, piękne, pełne miłości przestrzenie czy raczej pełne bólu i cierpienia, lub niekończącej się udręki…

Pewne jest, że nasze życie nie kończy się wraz z rozkładem ciała, lecz że poruszamy się dalej, jako byty z energii utkane, mające nadal wszelkie odczucia, włącznie z pragnieniem miłości i spokoju, domu… W każdej sytuacji, zawsze, z każdego miejsca i przestrzeni można zawołać Światłość by po nas przyszła, jeśli zechcemy sobie przypomnieć, że nadal jesteśmy jej częścią i mamy jej cząstkę w sobie… Jeśli starczy nam odwagi by zdusić dumę, by zdusić lęk przed odrzuceniem ze strony Boga, Światła, by pokonać to głupie zacięcie w sobie, które jest przyczyną naszej izolacji i tak wielkiego cierpienia, bólu, zamknięcia w klatce pychy, urażonej dumy i ego. Czasem sami odrzucamy miłość w obawie przed tym, że ona najpierw nami wzgardzi, a przecież lepiej odrzucać niż być odrzuconym, jeszcze jednej porażki, nie chcemy przyjąć. Takie zacięcie w cierpieniu jest jak nacinanie swojej duszy, podcinanie żył wciąż i wciąż na nowo i sprawianie sobie samemu cierpienia, poprzez obserwowanie własnego udręczenia a jednak przywoływanie go jak urażone dziecko, które wciąż na nowo udowadnia, że cierpi, a jednak jest zbyt dumne żeby poprosić o pomoc….Tak wyglądają przestrzenie czyśćcowe…

Czasem zaś trzeba kogoś nastraszyć żeby spokorniał, żeby zawrócił, żeby zobaczył swój sąd ostateczny, żeby poczuł czym jest rzeczywisty strach przed brakiem odwołania- to piekło. Choć ja do końca nie chcę wierzyć w ten brak odwołania… raczej wolę widzieć to jako miejsce, z którego o ile w czyśćcu ciężko przebić się przez ciemność i półmrok do światła i odnaleźć w duszy promyk nadziei by zawołać do góry, to umownie tam niżej, w ogóle wydaje się to niemożliwe, choć mam nadzieję, że tak nie jest… Bo Chrystus do piekieł potrafił zejść, co już udowodnił i wyjść, a wszelkie energie i demony są mu poddane. Wołać można z każdej przestrzeni, tyle że z niektórych jest to bardzo bardzo trudne. Ileż to ludzi dawało świadectwo po stanie bliskim śmierci, swojej przerażającej wędrówki, wizji piekła, przestrzeni bez nadziei i odrobiny światła, wiecznej izolacji, odrzucenia… Dopiero to odczucie, tego nieodwracalnego oderwania od Piękna, Dobra, od Boga, budziło w nich jakby świadomość tego kim się stawali poprzez swoje życie. Dopiero odczucie tego gdzie mogą iść za parę lat skłaniało ich do porzucenia postawy dobrowolnej ignorancji, niewiedzy, albo raczej świadomego traktowania tej części życia jako bajki bez szans na sprawdzenie…

Ostatnio oglądałam film, który zmusił mnie niejako do refleksji w tematach naszej dalszej drogi i jasno postawił myśl przede mną: gdyby ludzie mieli świadomość jasną i pewną życia po śmierci, byliby gdzie indziej, tymczasem wolą po prostu nie wiedzieć, nieraz po to by mieć usprawiedliwienie dla własnego postępowania…by móc się tłumaczyć, skąd mogłem wiedzieć? Ale to nie jest usprawiedliwienie w dzisiejszych czasach gdzie wiedza jest niemal wszędzie dostępna od ręki.

Ale dlaczego akurat zaczęłam opowiadać o moich refleksjach odnośnie ciągłości życia po śmierci ciała? Otóż chciałam przejść stąd do tematu pojawiającego się ostatnio w pytaniach do mnie, i właściwie stale aktualnego w pracy z energiami… Przeraża mnie łatwość z jaką ludzie ważą losy swoich zmarłych krewnych, osób które żyły, żyją jako byty bezcielesne i są nadal czujące, ale niejako nie przeszły dalej… Wiele osób szafuje terminem, pięknie i zgrabnie ujętym- odprowadzanie dusz… Szuka jak i gdzie zamówić taką- o matko kochana- usługę! Nie zastanawiają się przy tym, że przecież ich plany, myśli dotyczą duszy, żyjącej, tyle że w innym wymiarze, nieraz obok nas, naszego krewnego, babci, dziadunia, cioci ukochanej… I w tym sęk, że te obok nas, nam przeszkadza, bo to jakoś dziwnie i nie podoba mi się, a to że nasz dom był wcześniej tej osoby, i że przed nami miała do niego prawo, to już nas nie obchodzi, za okno go! I tu pojawia się podstawowe pytanie, zastanów, że się człowieku gdzie ty właściwie wyrzucasz tego biedaka, swego tatusia lub mamusię, jeśli wyrzucasz na siłę, gdy nie jest gotowy jeszcze i prosisz przy tym o pomoc osobę, która z duchowością (co innego kapłan konkretnej religii, pośrednik miedzy duszą a Bogiem), ma niewiele wspólnego. Czy obchodzi nas co będzie dalej z tym kimś i jakie konsekwencje niesie to dla danej duszy odprowadzanej i dla nas jako zamawiających ten przymusowy turnus…i gdzie te ‘wczasy’ miałyby być?

life-here-after
No właśnie, odprowadzanie dusz, gdzie? Gdyby ludzie mieli świadomość tego gdzie chcą wepchnąć swoich krewnych np. po śmierci bo czują ich obecność w domu, bo im przeszkadza, wystraszyliby się dużo bardziej swoich pomysłów, widząc gdzie mogą ich wysłać, na co skazać, czego odmówić duszy, która może będąc tutaj, w przestrzeni tzw. ‘pomiędzy’ ma szanse coś przetransformować, przemyśleć, żeby wydobyć się z energii ciemnych, demonicznych prowadzących ją w gorsze przestrzenie… może pomyśleliby dwa razy zanim braliby się za odprowadzanie takich dusz na własną rękę. Albo w najlepszym wypadku rozumieliby, że takie energie potrzebują pomocy, modlitwy, wsparcia w postaci naszych próśb do góry, naszej energii modlitwy, miłości, która oświeci im drogę lub przyśle po nich kogoś kto ich natchnie lub dalej przeprowadzi.

Przepędzanie kogoś, zamawianie jakiś rytuałów u osób nie duchownych to zawsze próba dosłownie wykopania kogoś z przestrzeni, która może być dla kogoś np. przystankiem po drodze, przystankiem dużo lepszym od tego miejsca, w które ktoś na siłę może chcieć ją wepchnąć lub odesłać. Bo jeżeli nie jesteś księdzem, duchownym, który z ramienia Boga i w jego imię z uprawnienia kapłaństwa odprowadza dusze do światła, to czy wiesz gdzie je prowadzisz? Co Tobą kieruje, co Ciebie prowadzi i jaki cel ci przyświeca? Czy może nie obchodzi cię nawet gdzie odsyłasz duszę, ważne żeby popchnąć ją gdzieś, a czy po drodze pochwyci ją demon, jakaś energia-byt dręcząca dusze i więżąca je na wieki w bólu i cierpieniu to już myśl, której nie chcemy poznać.

Z drugiej strony zamawiając np. odprowadzanie dusz lub wyganiając je sami przy pomocy magii, rytuałów, nie zastanawiamy się jaki wpływ będzie to miało na nas, naszą własną duszę, jak ją może obciążyć… To paradoks, że jesteśmy przeświadczeni nieraz, że sokoro ktoś ‘umarł’ to już nie nawiąże z nami stosunku ‘karmicznego’, znaczy że nie musimy już przejmować się tzw. konsekwencjami dla nas, bądź zwykłą ludzką uprzejmością. Tak uprzejmością, nawet z czystego ludzkiego punktu widzenia, to nadal byt- dusza jakiejś osoby, z myślami i uczuciami nadal związanymi z jakimś miejscem, wspomnieniami… Ale wracając do naszej nielogicznej postawy zaprzeczaniu niejako konsekwencji dla nas, bo ktoś zmarł, ale wierzymy przecież, że żyje nadal i że jest tutaj! Nie chcemy tylko przyjąć, że to co robimy w związku z tym jest nadal poczytane i zapisane jako nasz uczynek tu na Ziemi, dobry bądź zły, podły, egoistyczny, lub przeciwnie pełen miłości i miłosierdzia, odruch serca pragnienia, pomocy…I tak samo, gdyby uświadomić sobie, że nieraz wyrzucając kogoś z jego przestrzeni, domu ziemskiego po śmierci, czyniąc tak podajemy dłoń diabłu i dobijamy z nim targu: ty zabieraj a ja sobie tutaj wygodnie pożyję… ciekawe czy widząc to jasno, tak beztrosko zamawialibyśmy tzw. odprowadzanie dusz. Co ciekawe przeważnie nigdy nie pytamy albo nie zastanawiamy się jaki jest drugi koniec tejże umowy, ceny naszego ziemskiego spokoju? Spokój sumienia – oj rzadko jak sądzę. Co innego wiedzieć gdzie się odprowadza dusze, widzieć, gdzie je wysyłamy, mieć niejako pełnomocnictwo z urzędu kapłana jakiejś religii, wiary a co innego bawić się w domysły. Moja koleżanka opowiadała mi kiedyś jak miała jeden jedyny raz nieprzyjemność raczej uczestniczyć w tego typu procederze jako obserwator. Mówiła mi, że nigdy więcej w czymś podobnym nie chciała brać udziału i że to co przeraziło ją w tym doświadczeniu najbardziej, to był fakt niewiedzy osób, które podjęły się tego zadania. Mianowicie ezoterycy odprowadzali dusze na tzw. zlecenie ale nie mieli pojęcia dokąd i czy one na pewno już odeszły…. A wszystko to osoby jasnowidzące…a jednak nie wiedzieli. Podejmowali się pracy, brali na siebie zobowiązanie, bardzo poważne, wikłające zapewne bardzo mocno na bardzo głębokim poziomie, nie mając pojęcia jaką szkodę (bo jeśli przysługę to pogratulować hmm…w zasadzie czego- farta? Bo pewności żadnej nie mieli..) wyrządzają duszy człowieka…

Gdy o tym pomyśleć, na poważnie, i nawet czysto logicznie na chłopski rozum biorąc, czyż nie dużo większym dobrem jest zamówienie mszy, prośba o modlitwę kogoś wierzącego jeśli sami nie potrafimy, prośba o wstawiennictwo u Boga (jakkolwiek wygląda dla was, jakkolwiek Go czujecie) a nie zamiecenie, wymiecenie pamięci o zmarłym z własnego sumienia i domu. Nie trzeba zaraz być wyznawcą jednej konkretnej religii i praktykującym, ale jeśli wierzysz, bo wiesz, że masz ducha w domu, to już oznacza, że wierzysz w życie po śmierci, to następny logiczny wniosek jest taki, że tam po drugiej stronie zasłony na naszych oczach jest wiele różnych miejsc, w których można być. Zapewne są mniej i bardziej przyjemne, a skoro tak, dajmy naszemu krewnemu czas dojrzeć te opcje i odczuć te lepsze dla siebie, przyciągnąć je i dać się przeciągnąć do światła, tak jak my byśmy chcieli żeby ktoś nam dał taką szansę, zamiast zafundować bolesną wędrówkę po nieznanym, w strachu i ciemności. Jasne, że nie z każdym cudownie nam się układało tutaj na Ziemi, i nie każdy przyjemnie odchodzi, nie każdy ma czas pożałować czy wybaczyć, ale ja naprawdę nie widzę większej różnicy pomiędzy zamawianiem wykopania kogoś energetycznie z domu na bruk a zrobieniem tego tutaj w rzeczywistości fizycznej, jedno i drugie działanie jest tym czym jest- pozbyciem się tzw. problemu i zamknięciem serca na drugiego człowieka. I fakt posiadania ciała niewiele tu zmienia w osądzie.

Ciekawe, że chętnie przyjmujemy i prosimy o wstawiennictwo naszych bliskich z tamtego świata, jesteśmy nieraz dumni z faktu, że jakiś dziadek, babcia, czy mama zmarła nami się opiekuje i pomaga w trudnych chwilach, a sami z drugiej strony niechętnie myślimy o tym, że oni też potrzebują naszej energii w postaci modlitwy, serca westchnienia w ich obronie, wstawiennictwa za nimi-przecież oni też tam mają swoje życie i swoje dążenia, pragnienia…drogę… tak sądzę… A Ci z naszej linii rodowej dodatkowo jaśnieją poprzez nasze dobrymi czynami ich win odkupowanie, przestrzeni rodowej rozświetlanie…

Magdalena

Brak komentarzy