lip 20 2018

Marzenia i co je blokuje. Wybaczenie, tak łatwo powiedzieć… Nowy rozdział w życiu i jak go w końcu otworzyć?

Strach w dużej mierze jest tym czynnikiem, który blokuje nas samych przed realizacją marzeń, marzenia trzymają nas przy życiu, dają cel, ku któremu podświadomość idzie by nie czuć zmęczenia…. Marzenie jest atrakcyjne póki jest marzeniem, natomiast często gdy zaczyna się zbliżać lub być w zasięgu ręki lęk budzi wątpliwości czy to jest aby na pewno mi potrzebne. To troszkę jak rezygnacja przed startem z obawy, że może jednak jestem słabszy i nie dam rady ….lub zastygnięcie w opcji narzekania, bo bezpieczniej jest narzekać na to co jest niż spróbować jednak to zmienić, czyli lepszy znany nasz udomowiony lęk niż te wszystkie nieznane strachy, które przyjdą z nowym :).

To troszkę jak z tym powiedzeniem dziadków: uważaj żeby nie przenieść karaluchów do nowego domu gdy się będziesz pakować…. Niektórzy wolą swoje karaluchy-stare śmieci, przynajmniej wiadomo co mają i gdzie i jak to tępić oraz kiedy wyłażą….a inni próbują jednak przekroczyć próg nowego. Co ciekawe nieraz nie da się przekroczyć tego nowego z powodzeniem gdy nieopatrznie przeniesiemy w walizkach stare programy funkcjonowania-karaluchy! Bo wtedy nawet jeśli zmieni się środowisko, to przeniesiemy na nie stary sposób funkcjonowania, prędzej czy później budując podobne blokady, te same relacje- a może i gorsze bo nieraz w zaostrzonej wyraźniejszej formie- tzn. bardziej widocznej do przepracowania. Zatem gdy nie umiemy puścić, lub przerobić wadliwego oprogramowania na hmmm bardziej aktualne w obecnej rzeczywistości, wówczas albo utykamy ze starymi karaluchami w starym otoczeniu, co jest poniekąd bezpieczne, ale tak naprawdę budzi wewnętrzne frustracje, poczucie utknięcia i depresji,  zgubienia się w drodze, bezsensu bytu…. Lub drastycznie wali się nasz nowy tzw. projekt, w który wchodzimy ze starym programem, gdyż nowy sprzęt nie pojedzie na starym oprogramowaniu, to jak wstawić silnik malucha do jeepa z napędem na cztery koła, nijak nie pociągnie.

Teraz w ogóle jest czas, w którym ludzie sporo pytają jak przekroczyć własne progi, jak wyjść z marazmu, lub w końcu zacząć pisać nową książkę swego życia…. Każdy myśli, że to kwestia okoliczności…i ma raję ale co pracuje na te okoliczności, czego trzeba by je stworzyć, by doszło do tej próby, by próba miała szansę powodzenia, byśmy mieli siłę, energię, potencjał, sposobność, gotowość wewnętrzną, duchową by przeskoczyć? Bo wykreować okoliczności można gdy dusza jest gotowa, dojrzeje do skoku… Oczywiście gwarancji nie ma, że zbierze się w sobie i skoczy gdy spojrzy w dół, że podejmie ryzyko widząc ile ma do stracenia… Ale gdy jest szansa powodzenia i widać gotowość duszy i wiele wskazuje na to że może przeskoczyć w nowy wymiar samego siebie wówczas duchowy wymiar daje szansę i wszystko wkoło spina się i kreci ze wszystkich wymiarów i potencjałów osób, które z nami kreują, idą przez życie (niekoniecznie w ogólnie rozumianej ludzkiej zgodzie) by nam wytworzyć te okoliczności, byśmy podeszli do naszego skoku. Pięknie opisuje to piosenka amerykańskiego piosenkarza niestety nie wiem czyja- jeśli dokonasz skoku wiary wtedy dopiero będę mógł cię spotkać… Innymi słowy by zacząć nowy rozdział nieraz trzeba wyszlifować swoje programy, w doświadczeniach mniej lub bardziej trudnych i radosnych. Choć niestety przeważnie te trudne są ogniem, w którym wyrabia się złoto duszy… Im więcej wyhartujesz niejako materiał tym większa szansa, że nowy rozdział rzeczywiście będzie nowy, bez starych programów a zatem będzie go można nazwać nowym początkiem a nie nowym starym przemieszanym byle jakim, pośrednim. Choć jak mówi się w wymiarze dycha, każdy etap jest dobry i niesie swoje lekcje i nikt nikogo nie potępia za zwłokę, ale czasem naprawdę cierpimy na własne życzenie, nie chcąc ruszyć się z miejsca…lub przejść przez rozżarzone węgle na drugą stronę, tak bardzo boimy się cierpienia nawet przez chwilę…  A ponoć życie to tylko chwila względem wieczności…

Często świadomość jest hmm gotowa by przejść do kolejnego etapu, ale największy sprawdzian czeka duszę na poziomie emocji, bo każdy jest mistrzem swego życia i opanowania gdy wkoło spokój i słońce świeci, natomiast prawdziwy sprawdzian zaczyna się gdy burza wkoło, wiatr wieje, deszcz zacina, drogi nie widać i jeszcze trzeba się wykazać uprzejmością, pokierować innych w drodze, zatrzymać się i podać komuś dłoń lub zrozumieć, że cię popchnął gdy biegł samolubnie lękliwie rozpychając się, by schronić się przed burzą…

Ostatnio przyjaciółka powiedziała mi coś co mocno wryło mi się w świadomość, że wybaczenie i pójście dalej  nie zależy od tego czy ktoś cię przeprosi lub na ile się pokaja, lecz od twojej gotowości do wybaczenia. Zrozumienie czasem przychodzi później, czasem wcześniej, każdy ma swoją lekcję, swój ból i swoje zmierzanie się z własnymi demonami. Jedno jest pewne, na ile twoja rzeczywistość się zmieni zależy wyłącznie od tego na ile ty sam będziesz chciał dalej podrzucać do ognia pod kotłem własnego poczucia krzywdy. Wyższe rozumienie ułatwia sporo, to fakt, gdy widzi się powiązania karmiczne i siatkę zdarzeń, z punktu który ukazuje dlaczego coś się dzieje, po co, jaki pożytek z tego wyniosą uczestnicy zdarzeń… Gdy widać pięknie najwyższe dobro jest łatwiej wybaczać ale nie pomniejsza to wysiłku duszy by jednak wyprać do końca wszystkie emocje. Albowiem ciężko jest nawet posiadając wyższe rozumienie sytuacji utrzymać się przez cały czas na poziomie wibracji wysokiej…to jak z tą burzą, czasem pomagamy innym, czasem ktoś nas popchnie, czasem piachem sypnie w oczy i dusimy się od kaszlu, że ciężko oddychać, wtedy trudniej iść dalej, nie zawrócić, nadal pamiętać, że kawałek dalej może być jaśniej, bo widziałam to przecież jakiś czas temu zanim horyzont się zaciemnił i zaszedł chmurami. Brak wiary, to właśnie sprawia że wielu ludzi w drodze zawraca i potem żałuje, bo kolejna okazja nadarzy się z pewnością, ale za jakiś czas i z innymi już ludźmi po drodze. Dlatego ważne jest to co gromadzimy po drodze życia jako nasze podtrzymywacze płomienia, ognia, który uważamy za taki silny w sobie gdy jest spokojna noc.  Ale gdy silny wiatr wieje i zabraknie osłony przed nim, niejeden płomień gaśnie i gubi się w ciemności duszy. Co jest tym podtrzymywaczem, zasilaniem dla płomienia? Nasi bliscy, praktyka duchowa gdy jest spokój i nie ma potrzeby ćwiczyć, ale pamiętamy stale że spokój jest często ułudą i ważniejsze jest to czego nie widać. To jest jak z tym, że przezorny zawsze ubezpieczony – właściwie w wymiarze ducha nigdy za wiele praktyki, przezorności, wytrwałości, im więcej wypracujesz w pogodne dni, tym mocniejsza twierdza duchowa na dni ciemności. A w praktyce wygląda to tak, że łatwiej zauważamy przesłania z wymiaru ducha nawet gdy jest noc, że słyszymy poprzez szum wiatru i huk burzy to czego inni nie słyszą, że intuicyjnie wiemy, że jeszcze kawałek muszę wytrzymać w tej beznadziei a coś się zmieni…bo musi, bo taki jest logiczny porządek wszechrzeczy, duchowy pierwiastek, który rządzi wszystkim. Nic nie zostaje pozostawione same sobie na zapomnienie, nic nie ginie opuszczone dopóki ostatni promyk wiary drga… A jeśli nie drga i niesie go chwilowo, przechowuje dla nas kto inny to też liczy się dla nas…wystarczy, że jedna osoba pamięta o tobie i nie puszcza twojej duszy, nie traci nadziei, a cały wszechświat stoi za tobą wraz z tą jedną osobą. Piękny jest wymiar ducha, doskonały w swoim wyrażeniu.

Gdy umiesz zrezygnować z prawa odwetu, z tzw. poczucia, że sprawiedliwości musi się stać za dość, że muszę wyrównać rachunki bo nie zaznam spokoju, gdy umiesz to wszystko puścić, to znaczy, że umiesz rozwiązać wszelkie sznury i supły karmiczne, i wyjść ponad karmę, stąd jest ekspres duchowy do twego Nieba…a przeszłe i przyszłe pokolenia dzięki składają Bogu, że poprzez twoją duszę i jej pracę dostępują uwolnienia…

Jak przeskoczyć, dokonać skoku wiary? Hmm to jak pozbyć się starej pamięci lub narodzić na nowo w tym samym ciele. Tak często zaczynają ludzie po drastycznych wypadkach, tacy którzy zobaczyli śmierć w oczach i poznali koniec, lub poczuli jego smak w ustach. Czasem trzeba otrzeć się o poczucie, że to już ostatni rozdział, poczucie straty, by docenić sposobność jaka pojawia się teraz. Ta sposobność jest możliwa do kreowania zawsze, ale dziś w tobie wytworzyła się przestrzeń do skoku, skoku wewnętrznej wiary w nowego ciebie.

Pewnie, że wszystko nie jest tak różowo jak brzmi, tzn. łatwo powiedzieć gorzej zrobić, oczywiście że nawet po skoku są wyzwania, trzeba iść przecież dalej, gdzieś spać, coś jeść, w jakimś środowisku funkcjonować. Tak, ale jest różnica wspinać się po górach z myślą że nie ma  dla kogo się wspinać, a wspinać się z myślą, że zawsze jestem z Nim nawet gdy jestem sam. Albo łatwiej jest iść bez plecaka pełnego starych przekonań, trudnych pomyłek, kamieni cierpienia, niż tylko z bidonem wiary i pogody ducha by ugasić pragnienie. Czyste Niebo, czyste myśli, czysta intencja, bezchmurne emocje… wtedy uczucie dodaje skrzydeł, unosi, prowadzi jak niezawodny kompas.

Olbrzymia opcja odmiany, zmiany, nowego startu jest zawsze dla każdego, pojawia się raz na jakiś czas, to jak małe reinkarnacje w tym samym ciele, lub progi rozwojowe, nazwijcie to jak chcecie, ważne czy mamy świadomość, że one są i na ile pracujemy w codzienności bezchmurnej na to by przygotować się na odmianę, póki jeszcze mogę coś dla siebie zrobić. Czasem odnosimy mylne wrażenie, że jesteśmy dobrymi ludźmi, bo widzimy wiele zła wokół siebie i staramy się jej naprawiać, tymczasem główny materiał do pracy rzeźbiarskiej cały czas stoi na naszym stole przed naszymi oczami i uśmiecha się codziennie z lustra. Czasem do znudzenia, do wkurzenia przypomina, że wciąż i wciąż na nowo coś by się przydało podszlifować, poprawić, wyrównać, póki jeszcze dam radę, mogę, mam czas. Bo póki funkcjonujemy w rzeczywistości czasowej, czyli nie jesteśmy płynni w świadomym funkcjonowaniu poza opcją czasu, cóż dopóty warto jednak pamiętać, że czas nieubłaganie się porusza a i poprzeczka się podnosi, bo za każdym razem wymagamy od siebie troszkę więcej, nawet jeśli nie my- niższe ja to my wyżej na pewno.  Gdybyśmy w 100 proc. chcieli zaangażować się w naprawienie własnej osobowości i ułomności charakteru jak angażujemy się w innych wówczas świat dokonałby przeskoku w przewrotnym tempie :). Tymczasem nadal pełznie na zasadzie odbijania się i projekcji, przeglądania się w błędach innych, bo brak pokory czyni z nas ślepców. Wychwalajmy swoich największych przeciwników i krytyków bo w nich jest najjaśniejszy drogowskaz dla naszej duszy lub wskazówka jak przejść do kolejnego rozdziału :).

Hmm często jest też tak, że to co powstrzymuje przed spełnieniem się marzenia to nasz lęk przed porażką, szukamy wówczas słabych punktów, wzmacniamy je  niejako naszą projekcją i rzutowaniem, opowiadamy sobie sami historie naszego niepowodzenia… Nieraz też szukamy winy w innych, przerzucamy dozę ryzyka na kogoś innego, wmawiamy sobie, że do tanga potrzeba dwojga a on, ona nie da rady, znowu upadnie i pociągnie mnie w dół… Jednak z tym jest trochę jak z naprawianiem innych, wystarczy że ty dopilnujesz siebie i swego kroku, nie pozwolisz się wybić z rytmu, a partner nadgoni lub jakoś opierając się o twój stabilny krok dotańczy za tobą końcówkę podpatrując prowadzący krok. To jak z tym powiedzeniem, że gdy dobry tancerz prowadzi to kobieta w zasadzie nie musi znać kroków ani umieć tańczyć, wystarczy że zaufa i da się poprowadzić… Gdy wytrenujemy swoją duszę, wyhartujemy ducha, gdy uczepimy się prowadzenia duchowego, to nawet gdy pomylimy kroki i tak uda się nam zatańczyć nasze tango do końca bez upadku.

Czy to wszystko jest łatwe? A czy gdyby przychodziło łatwo i bez wysiłku potrafilibyśmy to docenić? Ludzka natura jest przewrotna niestety… W zasadzie wszystko czego się boimy jest starą raną, której nie pozwalamy się zagoić do końca w obawie przed powstaniem nowej…boimy się czuć zdrowi bo myślimy że chorując zabezpieczamy się przed innymi chorobami, przed czymś znacznie gorszym co mogłoby mnie innego spotkać, lub przed tym że drugi raz już bym tego nie przeżył… To wolę już umrzeć teraz, przynajmniej wiem na co.  Często wybieramy wiedzę nawet najgorszą, niż niewiedzę, która daje szansę wybicia się do Nieba. To nadal ufanie sobie samemu- niższemu małemu samotnemu ja na ziemi niż Ufanie, że jest wyższy porządek wszechrzeczy i że nikt, ja też nie zostanę zostawiony sam sobie, w obliczu nawet najgorszego cierpienia jest coś ponad tym wszystkim silniejsze, co przekonuje mnie, że śmierć już dawno została pokonana…. A ja mam życie wieczne.

Magdalena

Brak komentarzy